16 października 2018

Moskwa. Plac Czerwony i szaleństwa


Plac Czerwony w barwach jesieni
Dzisiaj (wtorek, 16 października), wszystko było na opak. Umówiłam się z Natalią w samo południe. Trzeba było odespać wczorajsze łazęgi nocne po Moskwie, a Natalia jak zwykle, była nieprzewidywalna.

Coś tam zaplanuje, długo mi o tym opowiada, a potem wszystko przestawia jej się do góry nogami. Więc dwie godziny po umówionym terminie dzwoni, że nie może dojść, coś jej tam wypadło, ale wszak mogę sobie sama, co nieco pozwiedzać. To, co chciałam.  A chciałam zobaczyć wnętrza bajecznej wręcz cerkwi na Placu Czerwonym, kupić kartę SIM rosyjskiego operatora do mego telefonu oraz książki związane z prezydentem Putinem.

Mój kolega, moskiewski dziennikarz, wprawdzie kupił mi je, ale nijak nie mi mógł dostarczyć. No, to kupię sobie sama, postanowiłam.

MARZENIA O PLACU CZERWONYM

Kiedy byłam w 2013 r. w Moskwie, Plac Czerwony pokonałam w galopującym tempie, w stylu: „Po lewej GUM, po prawej Kreml, idziemy dalej proszę wycieczki”. Obleciałam cerkiewkę katedralną pod wezwaniem Świętego Wasyla Błogosławionego, (czyli po angielsku – Bazylego) dookoła, zrobiłam zdjęcia i pognaliśmy dalej. I takie to było cztery lata temu zwiedzanie. 
Tego roku też tu byłam, w maju, ale na podobnych zasadach - galopem przez wewnętrzne dziedzińce Kremla i jego cerkwie, bo przewodnik ma tylko dwie godziny dla naszej grupy.

Teraz miałam czas nieograniczony i Plac Czerwony wyłącznie dla siebie. 

Z mapą w garści i końcem języka za przewodnika, bez problemów pokonałam trasę z hotelu do placu. Przy okazji chciałam sprawdziłam drogę do Izby Handlowo-Przemysłowej, gdzie w czwartek mam forum dot. gospodarki morskiej.

CZAPKA Z MOICH SNÓW

Ale nim dotarłam do GUM, między hotelem Metropol a Muzeum Historycznym, przy jakiś starych murach po lewej stronie - trafiłam na sklepik z pamiątkami, i tam między tandetnymi uszatkami w bieliźnianych kolorach - trafiłam na rarytas, czapkę w stylu bojarskim, skórzaną z otokiem z prawdziwego, mięciutkiego futra w idealnym kolorze mojego futerka. Marzyłam o takiej od lat. Oczy stanęły dęba. Cena kosmiczna (12 tys. rubli), ale dostałam 30% rabatu i w sumie już za wysoką, ale przystępną dla mnie cenę została kupiona! Nawet nie przypuszczałam, że akurat to marzenie mi się w Moskwie spełni. Poszłam dalej nie do końca wierząc w swoje szczęście.

JEDENAŚCIE KOPUŁ WASYLA

Najpierw pierwszy cel - cerkiew katedralna św. Wasyla, cudowna, rozrastała się niejako przez „pączkowanie” i wg angielskojęzycznego przewodnika tych cerkiewek w cerkwi jest sporo, podaje ich aż… jedenaście, zwieńczonych kopułkami. Każdej cerkiewce (kapliczce)  przypisana jest inna kopuła wieżyczki. Np. ta o wyglądzie kiści bananów w żółto- zielonym kolorze, to cerkiewka Świętej Trójcy, a o spiralnych „listeczkach” w tych samych kolorach, to cerkiewka Św. Aleksandra Świrskiego. Kopułka w biało czerwone ząbkowane szlaczki – cerkiewka św. Mikołaja Wielikoreckiego. I tak każda z tych 11 cerkiewek ma inną kopułkę.


Jako „inostraniec” musiałam kupić bilet za 700 rubli (ok.40 zł.), podczas, gdy Rosjanie płacą tylko 200 rubli. Ale remonty zabytków kosztują, a widać, że cerkiewka jest szalenie zadbana, muzeum staranie wyposażone i utrzymane.

Dla wyznawcy nauk Lutra, bez kultu świętych, bez „świętych” obrazów, ze świątyniami skromnymi o surowych wnętrzach, przepych prawosławnych cerkwi robi niesamowite wrażenie, nie wiadomo gdzie oko zawiesić. Czasami jest tego wszystkiego za dużo dla luterańskiego oka. Ale po chwili skupienia oko dostrzega cudowne dzieła cerkiewnych artystów i wyłuskuje istne perełki. Bardzo lubię czasy średniowieczne w sztuce, gotyckie malarstwo zachodnie mnie zniewala, z prawosławnymi ikonami nie stykałam się zbyt często. Zwłaszcza tymi szalenie starymi. 
 Zaraz po wejściu do wnętrza, trafiłam na ikonostas, który mnie zachwycił. Z wizerunkiem Madonny z Dziecięciem, identycznym jak częstochowska Madonna.
A potem było tylko piękniej. Z kapliczki do kapliczki, krętymi korytarzykami. Niesamowite wrażenie. Dookoła tłum Azjatów, głownie Japończyków. Czasami jakiś Szwed lub Niemiec. No i ja.

GUM I ILIJANKA

Po św. Wasylu Błogosławionym przyszła kolej na prozę życia i komercję. Czyli GUM, MegaFon (karta SIM), księgarnię i lunch. W księgarni dorwałam ostatni egzemplarz wywiadu Putina dla Olivera Stone’a, innych książek Putina już nie było. Szukałam też jego myśli o Rosji. Nie było.

Kartę SIM kupiłam i wylądowałam na I piętrze GUM, nad fontanną, gdzie w kafejce zjadłam tradycyjny u mnie lunch w Rosji – sałatkę Cezar, podawaną tu z serem, grzankami, przepiórczymi jajami i kurczakiem, plus sok pomarańczowy a na deser francuskiego rogalika i cafe late. Wytwornie i po europejsku.
Po odpoczynku - i wzmocnieniu sił, a dla mnie to  ważne, bo stan zapalny mięśni i ścięgien łydek wcale nie ustępuje, chociaż mam silne leki, i byle potknięcie odbija mi się piekielnym bólem - ruszyłam na dalsze zwiedzanie. Przerwy w łazęgach są wymagane. 
Tym razem celem dalszej wędrówki było umiejscowienie w czwartkowej marszrucie Izby Handlowo-Przemysłowej, by się rano nie plątać z mapą w garści, a potem obrałam kurs –  na park Zarjadie, bo jesień w parku o tej porze jest - zniewalająca.

BARWY MOSKIEWSKIEJ JESIENI

Zapadał zmierzch a moskwiczan w parku przewalały się tłumy. Jak drzewa okrzepną i podrosną, będzie tu bajecznie!. Ale te nasadzone młodzizny i teraz są urokliwe.

 
Park wymaga w niektórych miejscach ogrodnika, by między krzewami czy kwiatami chwasty powyrywał, ale może ma tak rosnąć, na „dziko”, tego nie wiem…

Panowie (trzeźwi, jak aniołki i bardzo uprzejmi) w pomarańczowych uniformach, dbali o porządek w parku na bieżąco, zresztą nikt tu nic nie łamał, nie niszczył, nie psuł, ścian sprayem nie mazał…

W parku zwiedziłam trzy obiekty.To m.in - muzeum podziemne mówiące o historii Moskwy, bardzo ciekawie od strony audiowizualnej przygotowane. Młodzież ma tu dostęp do wiedzy podanej w nowoczesny, atrakcyjny sposób. A starsze panie, jak ja, mogły zgłębić tajniki budowania murów obronnych nad brzegiem rzeki, albo historię miasta przez wieki, jak się rozrastało, mężniało, rozwijało.
Ale najpierw trafiłam do centrum informacyjnego - Media Center, gdzie można wypić kawę, kupić bilety do muzeum, zasięgnąć informacji. Mnie zauroczył  tam ....sufit.
Sufit w Media Ccenter
Trzecim obiektem było centrum gastronomiczne, gdzie uroczy chłopak-kelner pomagał mi w wyborze dań. Okazało się, że on nieco rozumie po polsku a ja, że nieco mówię po rosyjsku. I że oboje lubimy kuchnię rosyjską. Więc na kolację było pielmieni „jak moja babuszka robiła”.

I kiedy tak sobie smakowałam ulubione rosyjskie pierożki ze śmietaną - zadzwonił telefon.  Mój moskiewski kolega na tyle wydobrzał z koszmarnej grypy, że może donieść książki, co mnie rzecz jasna, bardzo ucieszyło. Tak, więc, kolejna niespodzianka tego dnia, nie liczyłam na nią…

Wstępnie jesteśmy umówieni na obiad w ciekawej restauracji nieopodal Kremla, gdzie na lunch wpadają tamtejsi urzędnicy. Kolega zachwalał knajpkę z powodu znakomitej kuchni, a nie kremlowskich urzędników.

A JUTRO, KOLEJNY DZIEŃ

Do Carycyna jutro znowu nie trafię, bo się z czasem nie wyrobię. Kochana Natasza ma ambiwalentny stosunek do czasu, co podobnie jest cechą Rosjan, nie mogę ryzykować wyprawy, z której nie zdołam wrócić na czas. Ale nic straconego, jutro z Nataszą, czy bez niej, chcę zwiedzić Galerię Trietiakowską i …. Muzeum Morskiej Floty, które w Moskwie odnalazła Natasza. Adres mam, wiem jak dojechać metrem, więc trafię. Na razie delektuję się Moskwą.

Po zmierzchu miasto tętniło życiem, ludzie uśmiechnięci, są w kawiarniach, na spacerach, sale koncertowe pełne, w teatrach podobnie. 
 
W centrum tłumy, ale jak wczoraj doświadczałam, w zaułkach też można spokojnie spacerować, oświetlone i bezpieczne. Jak na razie trafiłyśmy z Nataszą tylko na jednego śpiącego na ławce pijaka czy bezdomnego, ale jak zapewniła Natasza, długo nie pośpi, bo go niebawem policja zwinie. „Ci są najgorsi”, przyznała Natalia, wskazując na śpiącego pijaka.

WSZĘDOBYLSKA POLICJA I ROZWYDRZENI KIEROWCY

Nieopodal była kraksa...
Policja, kiedy trzeba, potrafi zjawić się, jak spod ziemi. Zdążając do parku Zarjadie, widziałam jak przy manewrach na jezdni, jakiś mercedes wyrżnął w słupek, przy krawężniku. Kierowca wyszedł oglądać zadek swego autka, czy mu się kufer lub zderzak nie uszkodził, gdy nagle podnosząc głowę zobaczył dwóch dorodnych mundurowych przed maską samochodu. Minę miał niezbyt mądrą, bo słupek, zrobiony z nierdzewnej stali miał wyraźne ślady uderzenia. Kierowcy moskiewscy jeżdżą fatalnie, nie przestrzegają znaków drogowych, przepychają się, zwłaszcza na przejściach dla pieszych, które notorycznie zastawiają na zielonych światłach i nieustannie trąbią. Im droższe autko, tym gorsza jazda.
 Ale w mieście jest bezpiecznie. Przed większymi lokalami gastronomicznymi, GUM, czy pod moim hotelem – są posterunki lub patrole policyjne lub ochrony. Pod moim hotelem jest stały posterunek policji a ja się z policjantem dyżurnym nawet zaprzyjaźniłam, bo mi pomaga w wyznaczaniu kierunków, w którym powinnam iść. O dziwo, zawsze potrafi wytyczyć najprostszą i najkrótszą drogę do celu. Bardzo uprzejmy z niego stróż prawa.

Moskwa jawi mi w się, jak na razie - przepiękna jesienią, czyściutka i bezpieczna, z sympatycznymi ludźmi.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz