31 października 2016

Pół millenium Reformacji


Dzisiaj, 31 października, w 499 - tą rocznicę przybicia przez księdza Marcina Lutra 95 tez do drzwi kościoła zamkowego w Wittenberdze, luteranie na całym świecie rozpoczynają roczne obchody pięćsetlecia Reformacji. 
Główne uroczystości inauguracyjne odbędą się w Lund, uniwersyteckim miasteczku południowej Szwecji, nieopodal Malmö. Jakieś 30 min koleją od portu Ystad, do którego zawijają polskie promy ze Świnoujścia. O wadze tych uroczystości świadczy fakt, że uczestniczy w nich zwierzchnik Kościoła rzymskokatolickiego, papież Franciszek. Polskich luteran i Kościół Ewangelicko-Augsburski w RP reprezentuje jego zwierzchnik, bp. Jerzy Samiec.

Polskie media są bardziej skupione na obchodach katolickich świąt związanych z kultem zmarłych i awanturami z grobami ofiar katastrofy smoleńskiej, o Reformacji czy jej znaczeniu dla Polski, Europy i świata - raczej milczą.

Chwalebnym wyjątkiem jest obszerny artykułInne oblicze chrześcijaństwa” autorstwa Kazimierza Bema i Jarosława Makowskiego w ostatnim numerze tygodnika Newsweek[1] , który polecam uwadze i postaram się jego treści nieco przybliżyć.

Czynię to nie bez kozery. Przede wszystkim, jako luteranka, z nadzieją, że ci, którzy czasem polemizują z moimi poglądami, zrozumieją, gdzie tkwi ich źródło, dlaczego reprezentuję takie, a nie inne postawy wobec rzeczywistości. Gdzie tkwią korzenie moich osobistych zasad i norm etycznych, jakimi kieruję się na co dzień w życiu, w swojej dziennikarskiej pracy, w stosunku do innych ludzi, do polityki.

Protestanckie zasady, ważne do dzisiaj

„Gdyby nie wydarzyła się Reformacja, dzięki której wierni dostali do ręki Biblię, to należałoby ją wymyślić. Cóż chrześcijaństwo zawdzięcza Lutrowi i - szerzej - protestantyzmowi?”,  zadają retoryczne pytanie obaj autorzy z Newsweeka. I przypominają genezę ostrej reakcji niemieckiego mnicha na obyczaje Kościoła. Krytycy okrzyknęli go za to kacykiem i heretykiem. „Zgodnie z tradycją, Rzym zajęty był głównie zabawą i polowaniami”, a kościelna praktyka handlu odpustami była podobna człowiekowi, „który bawi się zapałkami w stodole”.  I jak piszą autorzy „Innego oblicza chrześcijaństwa” – Marcin Luter, rzeczywiście „swoją krytyką wzniecił iskrę, która w mgnieniu oka ogarnęła całą Europę.” 
Ich zdaniem, „Reformacja nie była przypadkiem. (…) Poniekąd musiała się wydarzyć. U progu XVI wieku, zachodnie chrześcijaństwo przeżywało kryzys. Instytucjonalny Kościół został zamieniony na źródło utrzymania dla synów i córek arystokracji i szlachty; biskupi byli bardziej ziemskimi władcami i politykami niż duszpasterzami; pustoszały klasztory i zakony, średniowieczne formy pobożności zaczęły wygasać i wypalać się. Zaznajomieni z greką i łaciną humaniści, jak Erazm z Rotterdamu zaczęli czytać Pismo Święte w oryginale (…). Biskupi i niektórzy władcy próbowali nieudolnie reformować Kościół – ale zazwyczaj bez powodzenia. Stąd reformacja - powrót do źródeł. Do Pisma”. 

Analizując życie i działania Marcina Lutra, Newsweek przypomina także jego wizytę w Rzymie. „Zamiast zaznać tam pocieszenia, duchowego wyciszenia, wraca do Niemiec rozczarowany. Rzym nazwie potem ściekiem, gdzie wszystko - od seksu po zbawienie - można kupić. Jednak czarę goryczy, która doprowadza o buntu Lutra wobec Rzymu, sprowokowało skandaliczne nauczanie dominikanina i handlarza odpustów – Johannesa Tetzela”. I stawia kolejne retoryczne pytanie: „Dlaczego reforma Lutra, do której bezskutecznie starał się przekonać Kościół - z papieżem na czele - zdobyła taki posłuch?”  

Dlatego, bo, jak pisze Newsweek, „posłanie Lutra i protestantyzmu było i jest demokratyczne. (…) To nie ludzie mają służyć Kościołowi – ale Kościół ludziom. Swoje tezy Luter pisał prostym i jasnym językiem. Wierni chwytali jego przesłanie w mgnieniu oka." 
Prostym, łatwym do zrozumienia językiem, Marcin Luter „papieżowi, biskupom, legatom i świeckiej władzy przedstawił proste zasady, które winny charakteryzować życie chrześcijańskie”. Zostały one potem przekształcone w tzw. protestanckie „sola” (tylko), które są podstawą fundamentalnych czterech zasad luteranizmu.

Pryncypia protestantyzmu

1.Sola Scriptura. Czyli - tylko Pismo Święte (Biblia) a nie tradycja kościelna, encykliki czy papieskie homilie mają być podstawą nauczania i organizacji Kościoła. 
„Chrześcijanin winien koncentrować się na studiowaniu Biblii i życiem według jego wskazówek”, i jak przypomina Newsweek, chociaż „Kościół w Polsce, szczególnie rzymskokatolicki, ma dziś obsesję na punkcie życia seksualnego, obsesje na punkcie ciała, szczególnie kobiecego, które winno być przez instytucje kościelne i państwowe kontrolowane”, to wczytując się w Biblię, dość szybko można zauważyć, że te zjawiska w biblijnych opowieściach są na marginesie, „o ludzkiej seksualność mówi się niewiele”.

„Pismo Święte, które winno być czytane, jak chce protestantyzm, a nieokadzane, jak czynią to niektórzy proboszczowie katoliccy", dużo więcej, bowiem, uwagi poświęca "naszej osobistej uczciwości, niesieniu pomocy wdowom, sierotom, uchodźcom, sprawiedliwości społecznej”, konstatują, autorzy opinii o Lutrze i jego naukach. I dochodzą do wniosku, że Sola Scriptura dzisiaj, tak samo, jak 500 lat temu, oznacza, że należy ratować „chrześcijaństwo i wiarę w Boga przed Kościołem, który za wszelką cenę stara się ją przedstawić nie, jako pełnię życia ludzkiego, ale jako właściwe pożycie człowieka”.

2. Sola Fides et Sola Gratiatylko wiara i tylko łaska (Boga). Tego się nie kupuje kupowanymi odpustami ani dobrymi uczynkami, wiarę i łaskę otrzymujemy, wg nauk Marcina Lutra, od Boga za darmo. Newsweek nie oszczędza w swojej opinii Kościoła rzymskokatolickiego w Polsce w konfrontacji z podstawami nauk Lutra.

Pisze: „Przed Lutrem Kościół kład nacisk głównie na uczynki. Strasząc go (człowieka – przyp. red.), że - jeśli nie będzie postępował zgodnie z kościelnym nauczaniem - skończy w ogniach piekielnych albo sali tortur czyśćca. Dzięki Reformacji wiemy, iż nasze dobre uczynki nie są kontem, z którego w dniu Sądu Ostatecznego będziemy mogli potrącać sobie za popełnione grzechy i przewiny. (…)  Zamiast kupować sobie życzliwość Kościoła i biskupów Funduszem Kościelnym, odwiertami geotermalnymi w Toruniu – jesteśmy zbawieni darmo z łaski. Nasze życie ma być wdzięcznością Bogu – a nie zapłatą quid pro quo duchownym i purpuratom w zamian za smoleńskie kazanie czy zdjęcie z klęczącym prezydentem Andrzejem Dudą. Jesteśmy wolni i powołani do wolności – i nie może nam jej zabrać ani zakompleksiony władca, ani chciwy zakonnik, ani pogubiony moralnie i etycznie arcybiskup".

3.Solus Christus – tylko Chrystus. Słusznie autorzy Newsweeka przypominają oburzenie Marcina Lutra na praktyki kościelne, które notabene nie zmieniły się, mimo Reformacji – do dzisiaj. Mianowicie na to, że w praktyce „to Kościół jest ważniejszy niż Chrystus, w imieniu, którego Kościół ludziom ma tylko służyć.” (…) Koniec z bałwochwalstwem, która sprowadza chrześcijaństwo do dobrze naoliwionej machiny zarządzającej strachem, poczuciem winy czy przywiązaniem do rytuałów”.  
Mają rację pisząc wprost: „Kościół, dla którego ważniejsza jest „słuszna” partia polityczna, narodowość, rasa przestaje być Kościołem Jezusa Chrystusa. W Chrystusowym Kościele nie liczy się ilość cytowań Jana Pawła II, nie liczą się wielkie katedry czy religijno-państwowe celebry". 
"Jeśli Kościół nie głosi Chrystusa ukrzyżowanego i zmartwychwstałego nie jest Kościołem, a organizacją quasi religijno-polityczną. I jeśli biskupi i księża dali się zwieść możnym tego świata, to na wiernych pozostaje obowiązek ich nawrócenia”. 

4. Do tych pryncypialnych zasad, kalwiniści, kilkadziesiąt lat później, dodają: Soli Deo Gloria: tylko Bogu chwała
A więc - nie władzom świeckim i kościelnym, należy się chrześcijańskie posłuszeństwo i lojalność, lecz wyłącznie Bogu. „Żaden prezes albo ten czy inny „suweren” nie może rościć sobie prawa do naszej wyłącznej lojalności”, zauważa ironicznie Newsweek. Przypominając przy tym, ku pamięci i uwadze: „ Zawołanie Soli Deo Gloria to wsparcie wszelkiego rodzaju dysydentów, opozycjonistów, konformistów,  sprzeciwiających się autokratyzmowi wszelkiej maści. Ta zasada została wyrażona w słynnej „Deklaracji z Barmen”, która stała się podstawą oporu części niemieckiego Kościoła wobec Hitlera i III Rzeszy”.

Reformacja - współczesności

Pokazując oblicze innego chrześcijaństwa, oblicze  protestantyzmu, Newsweek, piórami swoich komentatorów zadaje retoryczne pytanie: Co daje nam, współczesnym chrześcijanom Reformacja?

Po pierwsze – chrześcijaństwo i jego kościoły, a przede wszystkim rzymskokatolicki, bo ten w Polsce jest najliczniejszy – „potrzebuje reformy. Zawsze! Tu tkwi też źródło protestanckiego zawołania: Ecclesia semper reformanda!” Odnowa wpisana jest w Reformację”.

„To w imię reformy i ciągłego odczytywania Biblii w zmieniającym się kontekście kulturowym coraz więcej Kościołów zaczęło ordynować kobiety na duchownych. Powoli zmienia się także podejście do mniejszości seksualnych”, przypomina Newsweek zmiany, jakie zachodzą w Kościołach luterańskich.

Po drugie – „luteranizm charakteryzuje szacunek dla władzy i instytucji państwowych”. Jak zauważa Newsweek, „luterańska Skandynawia należy obecnie do najbardziej praworządnych regionów świata!”

Tylko, że ten protestancki szacunek dla zwierzchności „ma swoje granice”.

Przypominając postać ks. Dra Dietricha Bonhöffera, znakomitego niemieckiego teologa i etyka, Newsweek zwraca uwagę, że u luteran „nie ma akceptacji dla zła, jakie w imię swej chorej ideologii, jest w stanie czynić władza polityczna”. 
Ks. dr Bonhöffer z niemieckiego Kościoła Wyznającego w nazistowskich Niemczech, jest związany w pewnym sensie z obszarami współczesnej Polski. Urodził się we Wrocławiu, działał na Pomorzu Zachodnim, m.in. w Szczecin-Zdrojach i Słupsku. Radykalnie sprzeciwił się polityce nazistowskiej polityce i przystąpił do spisku przeciwko Hitlerowi. Został stracony na jego rozkaz we Flossenburgu, 2 tygodnie przed kapitulacją III Rzeszy.

„Ewangelicy reformowani (kalwiniści) dodają”, przywołuje ku pamięci Newsweek, że „w przypadku, gdy władza przeradza się w tyranię, obowiązkiem chrześcijanina jest się jej przeciwstawić.   Z tego powodu " francuscy kalwiniści z miasteczka Le Chambon-sur-Lignon ukrywali Żydów przed wywózką do III Rzeszy”. 
Wspomina o tym też  ks. dr Bonhöffer w swoich listach i pismach. 
,
Apel do polskich luteran i innych protestantów

Kazimierz Bem i Jarosław Makowski w swoich opiniach o Lutrze, luteranizmie i szerzej o protestantyzmie, apelują, by polscy luteranie i inni protestanci, nie chowali „swoich przekonań teologicznych pod korcem”. Ich „jasne stanowisko” w takich sprawach, jak: „ jak rola religii w demokracji liberalnej, spór aborcyjny, kwestia in vitro, gender czy święcenie i posługa kobiet w kościele przyczyniłaby się do podniesienia jakości naszych dyskusji”.

„Protestanci są Polsce potrzebni, by pokazać, że chrześcijaństwo ma różne oblicza”, zwracają uwagę. „Czy obchody 500-lecia Reformacji staną się taką okazją, by - również Polacy usłyszeli mocny głos - że Biblia jest ważniejsza niż biskup, Chrystus ważniejszy niż kościół, a chrześcijański sprzeciw cenniejszy niż oportunistyczne potakiwanie politycznej władzy?”

Czas pokaże… 
Luteranie nie tyle dyskutują o swoich "przekonaniach teologicznych", co praktykują je po prostu na co dzień. Bo to jest istotą luteranizmu - nie gadanie, ale życie wg wyznawanych zasad. 


[1] Newsweek, K.Bem, J. Makowski „ Inne oblicze chrześcijaństwa” , 30 października 2016, http://www.newsweek.pl/opinie/protestantyzm-a-chrzescijanstwo-co-zawdzieczamy-lutrowi-,artykuly,399678,1.html?src=HP_Section_1

23 października 2016

Zwycięstwo Szostakowicza



Wbrew trendom kulturalnym PiS, partii, która neguje dorobek światowej sławy radzieckich kompozytorów, takich jak Szostakowicz i Prokofiew, ze względu na ich twórczość dedykowaną ludziom i historii ZSRR – Dymitr Szostakowicz i jego rewelacyjnie zagrany I-szy koncert skrzypcowy a-moll, op. 77 przyniosły zwycięstwo, urodzonej w Turcji Gruzince - Veriko Tchumburidze (Weriko Czumburidze) na 15. Międzynarodowym Konkursie im. Henryka Wieniawskiego, który zakończył się wczoraj (22.10.2016) w Poznaniu. 
Jak przyznała dziennikarzom, kocha muzykę Szostakowicza, jego twórczość jest jej bardzo bliska. Sukces Szostakowicza i utalentowanej Gruzinki, tkwił w jej życiorysie. „On jest bardzo głęboki, żył w tak trudnych czasach, zrozumiałych także dla mnie, bo moi rodzice urodzili się w Związku Radzieckim” – mówiła o Szostakowiczu oszołomiona i niespodziewająca się aż tak spektakularnego sukcesu młoda skrzypaczka. „Kiedy gram jego muzykę przed publicznością, staram się przekazać jak najlepiej moje emocje”, dodała. Po ogłoszeniu werdyktu artystka wyznała, że dla niej najważniejsza w muzyce jest szczerość. ”To nie technika sprawia mi największą trudność, ale przełożenie tego, co czuję na instrument. Chcę być szczera z własnymi myślami”, powiedziała. 
Skrzypaczka zdobyła też nagrodę Polskiego Radia w wysokości 3 tys. euro za najpiękniejsze wykonanie "Kaprysu" Henryka Wieniawskiego i szereg innych nagród..

Veriko Tchumburidze podczas wykonywania II koncertu skrzypcowego Szostakowicza
Dyrygent Łukasz Borowicz, który prowadził koncerty finalistów, w rozmowie z TVN24 podkreślał, że Veriko Tchumburidze "doskonale wybrała repertuar" i zaprezentowała "absolutną werwę, absolutne emocje". „Była rozpacz i ona doskonale rozplanowała w kadencji suspens”, podkreślił. Wyjaśnił, że u Tchumburidze emocje rosły jak u Hitchocka - "najpierw trzęsienie ziemi, później napięcie rośnie".

Po III etapie konkursu wyłoniła się trójka liderów, niewątpliwie szalenie utalentowanych młodych skrzypków. Dwoje z nich to Azjaci, śliczna, drobna Koreanka – Bomsari Kim i szalenie ekspresyjny Japończyk Seji Okamoto, który był od początku moim faworytem. Oraz Gruzinka Veriko Tchumburidze, niewątpliwa ulubienica publiczności za ekspresję i brawurę. Komentatorzy z TVP Kultura stawiali na Bomsari Kim za elegancję i dojrzałość. Internauci z FB zwracali, natomiast, często uwagę na Veriko Tchumburidze i najczęściej typowano ją do zwycięstwa, zwłaszcza po brawuro wykonanym Szostakowiczu.   
Cała trójka była postrzegana, jako liderzy konkursu i pretendowali do miejsc na podium. Do tego grona dorzucano Tajwajnczyka z USA - Richarda Lin za fenomenalnie interpretowanego Beethovena w IV, koncertowym etapie. Ja natomiast zwracałam również uwagę na kolejnego Azjatę, Chińczyka z USA - Luke Hsu, który w typach publiczności rzadziej się pojawiał. W gronie finalistów znalazło się aż pięcioro Azjatów i tylko dwójka Europejczyków.

Podobnie finalistów oceniała po IV etapie komisja konkursowa. Uzasadniając swoje decyzje, członkowie jury zwracali uwagę na wielkie różnice punktacji między laureatami konkursu, zdobywczynią I miejsca a laureatami II nagrody, która otrzymali ex quo Bomsari Kim i Seji Okamoto. Ponieważ kolejni laureaci byli sporo poniżej od Koreanki i Japończyka, jury zdecydowało się nagrodzić ich równorzędnie, nie przyznając III miejsca nikomu. IV miejsce zdobył Luke Hsu, Richard Lin zdobył V miejsce a jedyna Polka, która z 9-tki uczestników dotarła do finału, Maria Włoszczowska, uplasowała się na VI miejscu. VII i ostatnie miejsce zdobył kolejny Japończyk – Ryosuke Suho.

Do konkursu zakwalifikowało się 48 młodych skrzypków z całego świata, z czego do konkursu przystąpiło 44 (w tym dziewiątka Polaków), do finału dotarła siódemka.

Przewodniczący jury, znakomity rosyjski skrzypek i dyrygent, wykładowca Królewskiej Akademii Muzycznej w Londynie, prof. Maksim Wiengierow (Максим Венгеров, Maxim Wengerov), nb. zdobywca słynnego lauru Grammy, nagrody Edisona – za najlepsze nagranie II koncertu skrzypcowego Szostakowicza, podsumowując wyniki konkursu, zwracał przede wszystkim uwagę na bardzo wysoki poziom wykonawczy. "Każdy z nich miał w sobie coś specjalnego, a niektórzy mają ten niesamowity przekaz do publiczności – silniej niż inni, potrafią przekazać to, co stworzył kompozytor. Muzycy powinni być perfekcjonistycznymi posłańcami od kompozytora do słuchacza”, mówił, dodając: „W ostatecznym rachunku, w konkursie takim, jak ten, najistotniejszy jest artysta stojący przed publicznością, który dzieli się swoją pasją. Wszyscy oni (uczestnicy konkursu – przyp. red.) są młodzi, rozwijający swoje talenty, wciąż zdobywający wiedzę, jestem pewien, że się znakomicie rozwiną.”

Werdykt jury nie wszystkim z prowadzących transmisję z konkursu w TVP Kultura podobał się. Sugerowali nawet zmianę regulaminu i wymianę przewodniczącego z Rosjanina na Polaka, np. Konstantego Andrzeja Kulkę.

Najwyraźniej nagrodzenie I miejscem za fenomenalną grę Szostakowicza, chociaż przyznali, że było ono perfekcyjne i emocjonalnie brawurowe, nie przypadło im do gustu. Brahms, Beethoven, Mozart – owszem, ale Szostakowicz?

Łukasz Borowicz rozmawiając z TVN 24 po ogłoszeniu wyników konkursu, zwracał uwagę, że laureaci drugiego miejsca to "osoby dużo bardziej wyważone i dużo bardziej doświadczone", niż laureatka I miejsca, dlatego jego zdaniem, w finale konkursu doszło do "konfliktu spojrzeń na muzykę, konfliktu osobowości”.

***

Veriko Tchumburidze

Skrzypaczka, z pochodzenia Gruzinka, urodziła się w 1996 r. w Turcji. Grę na skrzypcach rozpoczęła w wieku 4 lat. Kształciła się w Państwowym Konserwatorium w Mersinie oraz pod kierunkiem Dory Schwarzberg w wiedeńskiej Hochschule für Musik, jako stypendystka "Young Musicians on World Stages". Zdobyła pierwsze nagrody w Konkursie Skrzypcowym "Gulden Turali" (2004), Państwowym Konkursie w Gruzji (2006) oraz VII Międzynarodowym Konkursie dla Młodych Muzyków im. P. Czajkowskiego (2012). W 2013 r. otrzymała zaproszenie do udziału w kursie mistrzowskim organizowanym przez Akademię Seiji Ozawy oraz w Festiwalu Verbier w Szwajcarii, gdzie doskonaliła swoje umiejętności pod kierunkiem Any Czumaczenko (Chumachenco). Występowała jako solistka z orkiestrami symfonicznymi w Eskisehirze, Stambule, Izmirze i Bursie oraz z Brandenburską Orkiestrą Kameralną. Obecnie kontynuuje naukę w klasie Any Czumaczenko (Chumachenco) w Musik Hochschule w Monachium.

***

15. Międzynarodowy Konkurs Skrzypcowy im. Henryka Wieniawskiego w Poznaniu uroczyście zwieńczy gala zamknięcia, podczas której laureatom zostaną wręczone nagrody i odbędzie się koncert siódemki wyłonionych w finale skrzypków. 
Wydarzenie będzie transmitować TVP Kultura dzisiaj (23 października) od godz. 18:50.

12 października 2016

Trzynasty Euro-Trans



TRANSPORT, GOSPODARKA MORSKA
SZKOLNICTWO WYŻSZE
POLSKA

13. Międzynarodowa Konferencja Transportowa Euro-Trans 2016 zbiegła się, z obchodami 70. ekonomicznego szkolnictwa wyższego w Szczecinie oraz 110. warszawskiej Szkoły Głównej Handlowej. Naczelnym hasłem Euro-Trans 2016 był: ”Transport. Wzrost i rozwój”. Organizatorami, tradycyjnie były : Uniwersytet Szczeciński i SGH. 
Konferencja odbywa się co dwa lata, przemiennie w Szczecinie i Warszawie, w tym roku zgromadziła w stolicy Pomorza Zachodniego ponad 200 pracowników nauki z 18 znaczących ośrodków naukowo-badawczych zajmujących się transportem w Polsce i zagranicą, m.in. w RFN i Macedonii. Uczestniczyli w niej również przedstawiciele Komisji Europejskiej, władz centralnych i regionalnych oraz przedstawiciele branż transportowych.

„Jest to unikatowa konferencja w skali krajowej”, podkreślał prof. dr hab. Piotr Wachowiak, prorektor SGH, „są tu dyskutowane zagadnienia istotne dla gospodarki narodowej, jakimi są zagadnienia transportowe, w tym przedsiębiorstw. Jest to rzeczywiste powiązanie nauki z biznesem, nauki nieoderwanej od życia”. Na to samo zwrócił uwagę prof. dr hab. Edward Włodarczyk, rektor Uniwersytetu Szczecińskiego, uważając, że „konferencja potrafi pracować z gospodarczym otoczeniem, jest blisko praktyki, co jest jej wielkim walorem”.

Profesorowie: B. Liberadzki i E. Załoga
Niestety, optymizm władz obu uczelni ostudziła już dyskusja 1. panelu (Transport we współczesnej gospodarce. Kierunki badań i rozwoju) moderowana przez profesorów: Elżbietę Załogę (USz) i Bogusława Liberadzkiego (SGH).

Z wystąpień prof. dr hab. Bogusława Liberadzkiego, posła PE oraz Pawła Stelmaszczyka, dyr. gen. ds. transportu i mobilności KE, wynikało niezbicie, że sytuacja transportu kolejowego w UE jest fatalna, „nie jest na właściwym torze”, wg prof. Liberadzkiego. Najgorzej jest w Polsce. W transporcie lotniczym jest za dużo lotnisk i tłok w powietrzu. Pieniądze unijne na transport są wydatkowane a nie - inwestowane. 
Obserwowany jest także wzrost protekcjonizmu i interesów narodowych, co w efekcie tworzy niespójny system transportowy w Europie, mimo wydatkowanych na ten cel pieniędzy. „Politykom trzeba powiedzieć, by nauczyli się słuchać”, apelował, prof. dr hab. Jan Burnewicz (UG), „transport jest interdyscyplinarny, systemowy i nie można go indywidualnie dzielić”. Jego zdaniem są duże rozbieżności w rozumieniu kosztów transportu, nie zwraca się uwagi na jego koszty zewnętrzne. Różnie rozumie się też konkurencyjność w transporcie. „Pisze się wiele o integracji w transporcie, ale de facto tej integralności po prostu – nie ma”.

Nie ma też należytego oglądu potrzeb transportowych. „Generalnie, świat nauki nie wie, jakie są realne problemy transportu”, zwracał uwagę dr hab. Jerzy Wronka (USz). Jego zdaniem nie ma przepływu informacji, nad czym pracują polscy naukowcy związani z transportem. ”Nie ma publicznie znanych danych o projektach naukowo-badawczych w transporcie, dlatego, co się zdarza, dublują się niepotrzebnie, a na inne problemu transportu nikt nie zwraca uwagi. Nikt nie jest w stanie powiedzieć, jakie realne problemy zostały od strony naukowo-badawczej rozwiązane”. Nie ma też, jego zdaniem, żadnego ogniwa koordynującego potrzeb praktyki z nauką w sprawach transportu.

Kolejnym problemem, jaki stoi przed europejskim transportem, to tworzenie intermodalnego systemu transportowego w UE, na co UE nie ma dostatecznych środków finansowych. „Idea ta pozostaje niezmienna i do 2030r. ma powstać bazowa sieć”, stwierdził dyr. Stelmaszczyk. Wprawdzie w grudniu 2013 r. UE stworzyła nowy instrument finansowy, ale jest on niewystarczający. Potrzeby są oszacowane na ok. 1,5 bln euro, natomiast na transport w latach 2014-2020 UE ma zaledwie - 27 mld euro. „Trzeba będzie pobudzić nakłady sektora prywatnego i pójść w kierunku partnerstwa prywatno-publicznego” sugeruje KE.

W transporcie intermodalnym słabą stroną Polski, poza transportem kolejowym, jest żegluga śródlądowa, śladowa, jeśli patrzeć na nią z perspektywy europejskiej. Przy planowanych inwestycjach w tym sektorze trzeba pamiętać, zwraca uwagę KE, że te inwestycje, by odniosły pożądany skutek dla żeglugi śródlądowej, trzeba utrzymać i na to są potrzebne również pieniądze. Dyr. Stelmaszczyk przyznał, że program „Marco Polo”, jest obecnie wygaszany, nie sprawdził się, bo naruszał zasady konkurencyjności i spowodował lawinę protestów.

Naukowcy zwracali też uwagę na celowość budowy tunelu łączącego w Świnoujściu wyspy Wolin i Uznam i przekopania Mierzei Wiślanej. W ich ocenie interesy różnych stron są rozbieżne, jest konflikt ekologiczny, a tym samym te projekty są nierealne. Apelowali też o ciągłość realizacji projektów transportowych.

Podobnie dyskutowano w panelu 2 (Efekty badań nad transportem. Czego praktyka oczekuje od nauki) pod kierunkiem profesorów: Elżbiety Marciszewskiej i Wiesława Starowicza. Marek Tarczyński, prezes Polskiej Izby Spedycji i Logistyki, zwracał uwagę, że cenną cechą w transporcie jest stabilność przepisów. „Przepisy dot. żeglugi są bardzo konserwatywne, czasami mają kilkadziesiąt lat, co się okazuję, nie jest żadną przeszkodą”. Prezes Tarczyński, zauważył też, że najnowszym wyzwaniem przed spedytorami morskimi jest bankructwo Hanjin i dodał, że naukowcy wyjaśnią to zjawisko z opóźnieniem.

Prof. Piotr Niedzielski podkreślał, że kiedyś w gospodarce, tak, więc i w transporcie, wiele uwarunkowań było rynkowych, obecnie są to uwarunkowania sieciowe”, nie rynek je dyktuje, ale sieć transportowa.

Dyskutanci zgodzili się, że należy zarówno w transporcie, jak i nauce o nim - trzeba wiele przedefiniować. Podkreślili także, że jest duży problem obecnej władzy publicznej, która najczęściej do wydawania decyzji świata nauki nie potrzebuje, co ją różni od „władzy kompetentnej, która ma oczekiwania wobec nauki”. 

O wyzwaniach rynkowych dyskutowano podczas panelu 3. pod kierunkiem profesorów: Krystyny Wojewódzkiej - Król (UG) i prof. Andrzeja S. Grzelakowskiego (AMG). W czasie dyskusji, zarówno dr hab. Maciej Matczak (AMG), jak i Paweł Szynkaruk, dyr. PŻM podkreślali, że obecny rynek transportu morskiego charakteryzują fuzje i przejęcia, mające wpływ na konkurencję na rynku usług żeglugowych. Tworzą się alianse silnych armatorów, które to zjawisko pogłębiają. Do tego dochodzą też kwestie geopolityczne, bezpieczeństwa i wyraźny regres. Odrębnym problemem są koszty związane z imigracją, która także uderza w rynek żeglugowy. Holendrzy szacują wzrost kosztów z tego powodu o 600 mln USD rocznie, 0,71 mld USA – Wielka Brytania. Na ten sam problem zwracała uwagę prof. dr Veronika Danchevska z Uniwersytetu im. St. Klimenta Chridskiego w Macedonii.

„Mamy największy kryzys od czasów Wikingów”, ocenił sytuację na rynku żeglugowym dyr. Szynkaruk.  Kryzys dotyczy przede wszystkim żeglugi kontenerowej i masowców. Lepsza jest sytuacja w przewozach promowych. Przewidywania, że obecny rok, będzie powrotem do lepszej żeglugi – nie sprawdził się. „Rzeczywistość jest inna, masowce nie zarabiają, indeksy spadają”, zwracał uwagę dyr. Szynkaruk. Powodem jest nadpodaż statków na świecie. Znaczna cześć inwestycji w tonaż nie pochodzi ze strony armatorów, lecz ze strony …instytucji finansowych. W flocie kontenerowej wyraźnie zarysowało się radykalne przyspieszenie konsolidacji, jako odpowiedź armatorów na kryzysową sytuację. Rynek odnotowuje bankructwa znanych firm żeglugowych. W portach są zablokowanych setki kontenerowców bankrutujących armatorów. Podobna sytuacja jest wśród armatorów chemikaliowców i tankowców, na rynku pojawiło się kilka grup silnych graczy.

We flocie masowców nie ma konsolidacji armatorskiej, ale jest ostra walka o przetrwanie. Europa utrzymuje tradycyjny model - małych masowców u rozproszonych armatorów, którzy nie przejawiają ochoty na koncentrację sił.  

Na kryzys w żegludze nakłada się, obowiązująca za rok (od 2 września 2017r.) konwencja „balastowa”, co przekłada się kosztami rzędu 800 tys. USD na każdy statek ok. 30 tys. DWT. Do tego dochodzi niepewność o sektor bankowy, wobec którego armatorzy mają duże zobowiązania, co się odbija na  kondycji banków. To wszystko powoduje niemożliwość przewidywania sytuacji na rynku żeglugowym na dłużej niż 3-4 miesiące. „Oczywiście, planujemy, ale to jest taka zgaduj-zgadula”, przyznaje Paweł Szynkaruk.

Prof. Grzelakowski przypomniał natomiast, że do tzw. „stref siarkowych”, dojdą niebawem „azotowe”, stwarzające kolejne nierówności na rynku żeglugowym.

Konferencja EuroTrans w sumie objęła sześć paneli dyskusyjnych, zwracając ponad to uwagę na wyzwania społeczne i polityczne wobec transportu, m.in. na zakres protekcjonalizmu państwowego i samorządowego w transporcie (panel 4, moderatorzy: prof. Krzysztof Szałucki i prof. Juliusz Engelhardt), na zagrożenia dla funkcjonowania i rozwoju rynku wewnętrznego UE (panel 6: moderatorzy prof. Wojciech Paprocki i prof. Piotr Niedzielski,) oraz na wpływ transportu na europejską wartość dodaną (panel 5, prof. moderatorzy: Jan Burnewicz i prof. Tadeusz Dyr). Z konieczności prezentujemy te zagadnienia poruszane na tegorocznym EuroTransie, które były związane bezpośrednio z gospodarką morską lub odciskają na niej swoje piętno.

Po pierwszym dniu obrad Euro-Trans 2016, na Zamku Książąt Pomorskich w Szczecinie odbyła się uroczystość wyróżnienia profesorów z krajowych i zagranicznych uczelni,  zasłużonych dla rozwoju naukowego środowiska ekonomicznego Uniwersytetu Szczecińskiego. Medalem Uniwersytetu Szczecińskiego zostali uhonorowani wybitni ekonomiści transportu, profesorowie: Jan Burnewicz, Marek Ciesielski, Bogusław Liberadzki, Maria Michałowska, Krzysztof Szałucki, Herman Wite, Krystyna Wojewódzka-Król i Olgierd Wyszomirski.
Opublikowano:(z niewielkimi skrótami) 
 pt." Realne problemy transportu"   
"Namiary na morze i handel"  
Nr 19/2016, październik 2016r., str. 23