31 maja 2019

Polskie realia po obaleniu „komunizmu”


INTERNET
POLSKA


W gronie znajomych na Facebook’u jest Małgorzata Bratek, kobieta, którą los zmusił do osiedlenia się na po PGR-owskiej wsi. Z wykształcenia muzykolog po uniwersyteckich studiach w Poznaniu. Mieszka na wsi w gminie wiejsko-miejskiej Wieleń, w powiecie czarnkowsko-trzciańskim (woj. wielkopolskie).
Właśnie podsumowała polskie realia po 1989r. Za jej zgodą, postanowiłam je szerzej upublicznić. Mąż pani Małgorzaty, o którym wspomina, zmarł niedawno.
Małgorzata Bratek i jej motorower, zwany komarkiem
Pan Piotr Gadzinowski[1], tak, tak, ten z "Nie", którego nieprzerwanie od lat lubię i cenię, lubić i cenić nie przestanę, był tak miły i popróbował wytłumaczyć jakoś Kryśkę Jandę[2] z tego, że za ilustrację swego powyborczego stanu ducha uznała obrzydliwy w swej wymowie rysunek z wiejską babą, dającą głos w zamian za 500+...
Uznałam, że trzeba coś wyjaśnić... I będzie po "prywatnych"...
1.
Od trzynastu lat mieszkam na wsi, w bloku po-PGR-owskim, dokąd uciekliśmy wraz z Mężem, chorym na SM, niewidomym i sparaliżowanym z poznańskiego mieszkania (ilekroć to piszę, tylekroć pewna działaczka SLD śmie to pisanie nazwać "rozdzieraniem szat")

Uciekliśmy w roku, w którym rząd pod przewodnictwem Leszka Millera - bez żadnych osłon socjalnych - zrealizował "uwolnienie czynszów". W praktyce oznaczało to, że każdy, kto zamieszkiwał w lokalu, stanowiącym część prywatnej kamienicy, musiał podołać wszelkim kaprysom czynszowym właściciela tej kamienicy. W naszym przypadku oznaczało to konieczność natychmiastowej, comiesięcznej zapłaty 1,5 krotności renty Męża. Do wyboru mieliśmy: most albo ucieczkę. Byle gdzie i byle jak. Ciężka choroba, bezrobocie nie stanowiły żadnej okoliczności łagodzące
Dzisiejsze wyniesienie Leszka Millera na salony europarlamentu odczuwam jak plunięcie w twarz wszystkim, którzy w wyniku tego gestu "skapitalizowanego lewicowca" zmarli w schroniskach dla bezdomnych, powiesili sie w chwili, gdy ekipa eksmitująca wyważała drzwi (podkreśl właściwe). Lista milczących ofiar jest bardzo, bardzo długa.
2.
Mieszkając tu, a nie gdzie indziej, na własnej skórze odczuliśmy, czym były "reformy" rządów Unii Wolności, SLD, AWS... Z mapy powiatu czarnkowsko-trzcianeckiego[3] zniknęły autobusy, likwidowano dworce kolejowe i kolejne kursy pociągów. Na szosy powróciły stare rowery i "komarki"[4], ci, co ich nie mieli, wędrowali do pracy po 10 km pieszo. Trudno zapomnieć mi pewną mieszkankę małej wsi Mniszki[5], która do grzybiarni w Rosku[6] dojeżdżała dzień w dzień - 20 km - rowerem. Także - jesienią, także - zimą

Na coraz częściej spóźniające się, a rzadko kursujące pociągi czekaliśmy po godzinie, dwie, przed zamkniętymi na cztery spusty dworcami kolejowymi (Trzcianka). Gdy już dojechaliśmy do stacji węzłowej, dalej przesiadaliśmy się na rowery i rozmaite "komary"
Taki był wynik liberalnej reformy transportu zbiorowego, zaprojektowany z całą pewnością przez miejskich inteligentów.
3.
Chorzy na wsi nie mogli liczyć na żadną poważniejszą pomoc lekarską. Był to wynik koszmarnej reformy służby zdrowia, której podstawą stał się kapryśny, chamowaty, szybko bogacący się przedsiębiorca, zwany "lekarzem rodzinnym". Ponieważ był "podmiotem prywatnym" mógł zapisać chorego lub nie, wystawić skierowanie lub nie, leczyć lub nie leczyć

I taki to lekarz rodzinny odmówił trzeciej - przez cały rok - wizyty u Męża na kilka dni przed śmiercią. I nie było takiej siły, która by go do złożenia tej wizyty zmusiła.
Czy wsadzono do więzienia tych UD, SLD, AWS-skich ministrów zdrowia, którzy tak a nie inaczej tę strukturę "pomocy medycznej" skonstruowali
Kto poniósł odpowiedzialność za to, że ciężko chory na wsi nie może liczyć na pomoc neurologa, dentysty czy psychologa, a gdy okaże się, że konieczna byłaby pomoc tzw. opiekunki, to miejscowy MGOPS[7] jest w stanie przysłać jedynie - tak jak było w naszym przypadku - alkoholiczkę z wyrokiem karnym za nożownictwo
Gdy zatem widzę dzisiejsze wyniesienie posłanki Kopacz, trafia mnie szlag. Was nie?
4.
W ramach innej reformy kazano pracować m.in. kobietom do 67 roku życia, zaś przydzielane im emerytury to dziś 1000 zł w porywie. Za te pieniądze aktualny europoseł nie przeżyłby nawet tygodnia. Wydłużenie czasu koniecznej - do osiągnięcia emerytury - pracy przyniosło tu, na prowincji i taki obrazek: oto kobieta, lat 61, z widoczną przepuchliną, nogami jak banie, dźwiga wielkie wory z gąbką i kładzie pod maszynę pikującą - szkoda, żeście nie widzieli, jak - mokra od potu - spieszyła się, aby wyrobić normę

Taki los zgotowali jej warszawscy na ogół inteligenci, czynni w polityce.
5.
Polityka winna być służbą. Skutkiem tej służby - dobrobyt wszystkich lub prawie wszystkich.
Polska polityka po 1989 roku nie była służbą, a jedynie torowaniem sobie przez mniejszość dróg do osiągnięcia osobistego powodzenia

Polska polityka po 1989 roku była też wielkim zmasowanym ruchem kamerdynerów, gotowych obsłużyć każdy zagraniczny "kierunek". Rodak w oczach tych kamerdynerów, taki, co potrzebował pracy, mieszkania, autobusu, co by go do tej roboty dowiózł - g..no znaczył
I nic się nie zmieniło. Urągliwy, chamski rysunek udostępniony przez Kryśkę Jandę, co to się jej wydało, że jest jaką George Sand, a nie jest, najlepszym na to dowodem.

Małgorzata Bratek 
Facebook
30 maja 2019r. 
https://www.facebook.com/malgorzata.bratek.9/posts/10275703241085

***

Nie będzie z mojej strony żadnego komentarza, mogę tylko polecieć na dokładkę oglądnięcie kilku programów telewizyjnych Katarzyny Dowbor dla telewizji Polsat: „Nasz nowy dom”. Obrazuje w jakich warunkach żyją ludzie w naszym kraju, zwłaszcza na wsiach.

Z mediów[8]:

W wielu miejscach nadal biednym jest ten, który nie ma na jeden posiłek dziennie. Oto straszna rzeczywistość polskich wsi. Tu nie trafia 500+... (...) Według większości Polaków biednym jest się wówczas, gdy brakuje pieniędzy na jeden posiłek dziennie, podstawowe opłaty i rachunki. Tak przynajmniej wynika z badań CBOS-u „Społeczne postrzeganie ubóstwa”. (...
W 2017 r. częściej niż przedstawiciele ludności miejskiej biedy doświadczali mieszkańcy wsi. Na wsi mieszka ponad 15 mln ludzi. W skrajnym ubóstwie żyje ponad 7 procent z nich. Co to znaczy: skrajne ubóstwo? To termin wymyślony przez urzędników. Wyznacza go ustalana przez Instytut Pracy i Spraw Socjalnych kwota, którą trzeba mieć, żeby zaspokoić podstawowe potrzeby. Gdy jej brakuje mamy do czynienia z „biologicznym wyniszczeniem”. W 2017 roku GUS podał, że do przeżycia jednej osobie konieczna była kwota 574 zł na miesiąc. Rodzina 2-osobowa musiała mieć minimum 966 zł, a 3-osobowa 1396 zł.
Fakty są takie, że ponad 1 mln mieszkańców polskiej wsi żyje poniżej tego minimum. Najwięcej ubogich mieszka na Podkarpaciu, w Małopolsce, na Warmii i Mazurach oraz na Podlasiu. Tak z wynika z badań „Wskaźniki zasięgu ubóstwa ekonomicznego według województw w 2017 roku”. W tych regionach najwięcej osób korzysta z pomocy społecznej. Są gminy, w których 60 procent mieszkańców utrzymuje się z zasiłków.

W niewielkiej gminie Turośl na Podlasiu po zasiłki do opieki przychodzi 300 osób. Są wśród nich samotni, bezrobotni, ale także rodziny, które już nie są w stanie utrzymać się z gospodarstwa – mówi Elżbieta Cicha, kierownik Ośrodka Pomocy Społecznej w Turośli. Wiadomość dobra jest taka, że 4 lata temu było ich więcej, bo 400. – Może być tak, że ci, którzy dostają świadczenie Rodzina 500 plus wstydzą się teraz przyjść po dodatkową pomoc – rozważa pani kierownik.
Kiedy bowiem rozgląda się po swojej gminie, to widzi: odkąd pozamykano zlewnie mleka w okolicy, małe gospodarstwa się zwijają, a rolnicy tracą jedyne źródło dochodu. Dobrze radzą sobie tylko ci, którzy mają dużo hektarów i sztuk bydła oraz mogli stworzyć wyspecjalizowane farmy mleczne.
Mówi się, że „wieś wyżywi się sama”, ale to nieprawda, bo przecież tylko co 4 mieszkaniec wsi utrzymuje się z rolnictwa. – Kto nie ma kury, krowy, ziemniaków na polu, ten wszystko musi kupić. A u nas sklep jest jeden w okolicy, więc dyktuje ceny. W efekcie mamy drożej niż w mieście, a zarobki są u nas znacznie niższe – porównuje nasza rozmówczyni.

Oczywiście, wieś wsi nierówna. To, jak żyje się jej mieszkańcom, zależy od wielu czynników. Na przykład od tego, czy miejscowość leży w pobliżu miasta czy przeciwnie – „daleko od szosy”. Ważny jest też jej profil: jest typowa rolnicza czy „wielofunkcyjna”. Znaczenie ma również turystyczna atrakcyjność regionu, bo wówczas można zarabiać prowadząc gospodarstwo agroturystyczne. 
Z najnowszego raportu „Monitoring rozwoju obszarów wiejskich" (to cykliczny projekt Instytutu Rozwoju Wsi i Rolnictwa PAN oraz Fundacji Europejski Fundusz Rozwoju Wsi Polskiej) jasno wynika, że wieś jest rozwarstwiona. Są wyspy dobrobytu i oceany niedostatku. 
Posługując się językiem przeszłości – wciąż możemy mówić o Polsce A i B. 
Ta pierwsza jest lepiej rozwinięta, bogatsza, z wsią „wielofunkcyjną”, tzn. nie zdominowaną przez rolnictwo. 
Ta druga rozwija się słabiej. Granica podziału przebiega (mniej więcej) zgodnie z podziałem Polski między zabór rosyjski i pruski. Dawny zabór rosyjski (nie licząc sąsiedztwa dużych miast) jest dużo gorzej rozwinięty niż dawny zabór pruski (czyli zachodnia część kraju). 
Z czego to wynika? Najgorzej jest tam, gdzie wciąż dominuje tradycyjne, niewyspecjalizowane rolnictwo, ponieważ coraz trudniej z niego wyżyć. (...)





[1] Piotr Gadzinowski - dziennikarz związany z tygodnikiem „NIE” Jerzego Urbana
[2] Krystyna Janda - polska aktorka. 
[3]  Zarząd Powiatu Czarnkowsko-Trzcianieckiego: „Raport o stanie powiatu czarnkowsko-trzcianieckiego za 2018 rok”,  http://bip.czarnkowsko-trzcianecki.pl/artykul/1042/5016/raport-o-stanie-powiatu-czarnkowsko-trzcianeckiego-za-2018-
[4] „Komarek” – motorower.
[5] Mniszki – wioska wchodzi w skład sołectwa Mnichy-Mniszki, w gm. Międzychód w pow. międzychodzkim, woj. wielkopolskim. Do 1945r. folwark baronów von Unruh. W czasie II wojny światowej przedstawiciele tego rodu byli w znacznym stopniu poddani szykanom okupacyjnych władz niemieckich łącznie z pobytem w obozach koncentracyjnych, gdzie dwie osoby straciły życie. W dawnych zabudowaniach folwarku, po 2006r.  zrekonstruowano warsztaty wiejskich rzemieślników. m.in. garncarza, kowala i szewca - oraz zgromadzono wiele sprzętów, używanych dawniej w gospodarstwach zachodniej Wielkopolski. W jednym z pomieszczeń odtworzono dawna izbę lekcyjną, a w następnym skład kolonialny - sklep z luksusowymi wówczas artykułami sprowadzanymi z krajów kolonialnych (kawę, herbatą, orientalne przyprawy). Utworzenie na miejscu dawnego folwarku - skansenu ożywiło niewielką wieś. Pracuje tam kilka osób, kilka innych dorabia w ramach tzw. prac społeczno-użytecznych organizowanych przez Klub Integracji Społecznej. Gospodynie z Mniszek oraz z pobliskich wsi Mnichy i Tuczępy mają okazję zaprezentować swoje kulinarne i artystyczne uzdolnienia podczas festynów, w pomieszczeniach biurowych dawnego folwarku powstała świetlica. W skansenie odbywają się tzw. zielone lekcje. Część pomieszczeń wyremontowała spółka Clean City, która prowadzi Zakład Utylizacji Odpadków koło Mnich. 
[6] Rosko - zabytkowa wieś w gm. Wieleń, pow. czarnkowsko-trzcianiecki, woj. wielkopolskie, liczy ok. 1,7 tys. mieszkańców. 
[7] MGOPS – Miejsko-Gminny Ośrodek Pomocy Społecznej
[8] Anna Dąbrowiec: „Tak wygląda bieda! Nie uwierzysz, że jest jej tak dużo!” (fragmenty artykułu), Fakty24,  7 stycznia 2019r., patrz: https://www.fakt.pl/pieniadze/za-miastem/tak-wyglada-bieda-nie-uwierzysz-ze-jest-jej-tak-duzo/kbh8efz

30 maja 2019

Skok na kasę? Proza życia.


Koniec z Internetem! Złodziej czasu, destabilizuje mi dom, - stwierdziłam. I odłączyłam komputer od sieci. 
Tak dalej być nie może. Garnki niepomyte, sterta prasowania, na dodatek piękna pogoda, kwiaty zdrowo rosną, loggia staje się powoli zielonym salonikiem. Człowiek wyciągnąłby się na leżaku z kubkiem neski, nałożył na uszy słuchawki i zasłuchał w pieśniach Krutoja śpiewanych przez Chworostowskiego, delektował jego: „Choczu byt’ twojeju muzykoj”, a tu d..a zimna. Nic z tego.

Sama sobie jestem winna. Miotam się od ściany do ściany między zawodową potrzebą śledzenia naszej polskiej rzeczywistości, bycia na bieżąco, a przy okazji powolnym uzależnieniem się od Internetu, nośnika informacji - a zdrowym rozsądkiem, który nakazuje mi nie ulegać zbytnio tej potrzebie, nie dać się zniewolić, zwolnić nieco, dać sobie czas na inne sprawy.  

Zamiast delektowania się rozkoszami wypieszczonej loggii - z komputera wali we mnie kanonada płaczów, załamywania rąk i wielkie dzielenie włosa na czworo.  Głowa pęka od tego biadolenia na temat wyników wyborów do Parlamentu Europejskiego. PiS urządził sobie trening wyborczy przed wyborami w Polsce oraz skuteczny skok na kasę. W PE, PiS-owcy się nie napracują, są w ugrupowaniu marginalnym, bez znaczenia, odpowiedzialność żadna a apanaże spore i zabezpieczenie na przyszłość. Ponad połowa Polaków zignorowała wybory do „euro kołchozu”, jak młódź mawia, i ja mam się tym podniecać, jak nasza opozycja i media? A w życiu!...

Do tego, jak z worka Kasandry, wysypują się medialnie idiotyzmy dnia codziennego: obalenie kanclerza w Austrii przez tajniaków ze statystkami udającymi Rosjanki, kolejny nożownik w akcji, trupy na autostradach, strzelanina w szkole, niczym w USA, powódź, traktowana, jako rekwizyt propagandy politycznej, gwiazda intelektu PiS, posłanka Pawłowicz z kuriozalnymi oświadczeniami, kolejna kraksa żołnierzy USA, strzały w samolocie czeskiego premiera, walka z władzami o życie stada dziko żyjących od lat krów, Paulina Młynarska chce płakać. I tak codziennie. 
Ten oszalały świat i Polska, zaczynają być poza możliwością przyswajania, poza moją percepcją. Nawet najbardziej odporna psychika z czasem ma tego wszystkiego serdecznie dosyć. Jest to naruszenie podstawowej potrzeby każdego człowieka – życia z poczuciem bezpieczeństwa, w świecie pokoju i harmonii. Przerost negatywnych emocji nad rozumem w Polsce jest przerażający. Trzeba się jakoś przed tym zjawiskiem bronić.

Efekty wyborcze pozostawiam socjologom, bo jest, nad czym się zastanawiać. I specom od edukacji społeczeństwa, bo jest, nad czym popracować.  

Natomiast z całej tej wyborczej kołomyjki interesuje mnie jedno: jak Grupa „Czworga” - ex szefów polskiej dyplomacji - zaistnieje na europejskim forum parlamentarnym. Moja ulubienica Anna Fotyga z PiS, będzie miała teraz do wsparcia Witolda Waszczykowskiego. Czy poskromią apetyty chadeka Radka Sikorskiego, kolejnego mojego beniaminka? To be, or not to be, that is the, question - że się tak wyrażę Szekspirem...  I jak się w tym gronie zachowa socjalista Włodzimierz Cimoszewicz? Całe to grono, mniej lub bardziej jest antyrosyjskie, ma ambiwalentny stosunek do Ukrainy i przerośnięte ego. Jedno jest pewne – na najbliższe kilka lat mam zapewnione tematy do pisania! Polityczne fajerwerki – murowane.

W pewnym sensie interesuje mnie też Marek Belka. Jak się odnajdzie, czy europejscy socjaliści potrafią wykorzystać jego ogromną wiedzę i wielkie doświadczenie, umiar i rozsądek? Oby umieli. I na tym kończą się moje zainteresowania wyborami europosłów.

y/s  "Mir" w Szczecinie
Mam inne zmartwienie, bardziej osobiste. Dni Morza, obchodzone w Szczecinie od kilku lat na nutę żeglarską, są dla mnie wielkim świętem rodzinnym. Wszyscy w rodzinie byliśmy związani z morzem. W domu było dwóch kapitanów żeglugi wielkiej – tata i brat. Mama pracowała w szczecińskiej Agencji Morskiej. Oni już nie żyją, a ja zajmuję się publicystyką morską. Morze mam zakodowane genetycznie.

Dni Morza, to takie sentymentalne, osobiste święto, w którym wracam pamięcią do bliskich. Do ojca, który w swojej karierze, nie tylko, jako kursant a potem wykładowca, pływał przed wojną na polskim żaglowcu „Dar Pomorza”, ale po wojnie, podczas kariery pedagogicznej w szkolnictwie morskim, bywał jego dowódcą i szkolił na nim przyszłe pokolenia kapitanów. Wracam pamięcią do Tadka, mojego brata, który wprowadzał mnie w tajniki żeglarstwa. Do dzisiaj pamiętam wrzynające się w tyłek burty jachtu przy balastowaniu w walce z wiatrem, gdy ściągaliśmy z trzcin regatowe hornety, urwane z przystani w czasie szkwału. Pamiętam niejednego guza nabitego bomem, bo nie uważałam. Każdy żaglowiec, każdy większy jacht, jaki wpływa do Szczecina, jest dla mnie ich przypomnieniem.

W tym roku, w połowie czerwca, z okna gabinetu nie zobaczę charakterystycznych czerwonych masztów wielkich rosyjskich żaglowców. Mam do nich wielki sentyment, miałam je okazje zwiedzać, rozmawiać z ich kapitanami, poznać załogi. Bywały okrasą szczecińskich Dni Morza. Dla nich przebudowano nawet w ciągu toru wodnego połączenie energetyczne z naziemnego na podwodne, by mogły swobodnie do miasta wpływać.

To efekt durnej decyzji premiera Morawieckiego, który wydal „rozkaz” administracji morskiej nie wpuszczania na polskie wody terytorialne ze względu na kursantów – załogantów z Krymu - rosyjskiego barku „Siedow”. Swoimi decyzjami premier naruszył wiele artykułów Konwencji ONZ „O prawie morza”.

Po takim afroncie, żaden rosyjski żaglowiec nie przyjmie zaproszenia od naszego miasta. Mnie to nie dziwi, ale tracą szczecinianie. Nie zobaczą pysznych sylwetek „Kruzensterna”, „Siedowa”, „Mira”, nie wejdą na ich pokłady.

Jedyną ozdobą tego roku będzie hiszpański żaglowiec „Juan Sebastian de Elcano”. Ale ze względu na zanurzenie nie przycumuje do Wałów Chrobrego, reprezentacyjnych nabrzeży w Szczecinie. Kiedyś Urząd Morski w Szczecinie, przed wpłynięciem wielkich żaglowców zlecał pogłębianie tego fragmentu Odry.

Poza tym, wybuchła awantura między organizatorem, czyli miastem Szczecin, a właścicielem nabrzeża przy Wałach Chrobrego, czyli Polską Żeglugą Morską, którą rządzi obecnie PiS. Oczywiście poszło o pieniądze. Właściciel nabrzeży zażądał pół miliona zł za wydzierżawienie na trzy dni nabrzeża dla żaglowców. Organizatorzy takiej kwoty nie mają i w reprezentacyjnym miejscu miasta pięknych żaglowców nie będzie. Tak wygląda „morskość” Polski pojmowana przez PiS. Nic tu nie pomogą frazesy serwowane przez ministra Gróbarczyka. Między propagandowym gadaniem a rzeczywistością – istnieje ogromna przepaść.
Wielkie żaglowce przy Wałach Chrobrego w Szczecinie, 2014
Jest już wieczór i nareszcie mam czas dla siebie. Słychać jeszcze ptaki, szpak flirtuje namiętnie, stroka skrzeczy grzebiąc w koszu na śmieci. Gwar miasta ucicha powoli. Słychać tylko szum fontanny przed zabytkowym kościółkiem naprzeciwko. Wyciągam się rozkosznie na leżaku, otulam kocem, na stoliku obok kubek kawy z płatkami imbiru i plasterkiem cytryny.  Z kubka patrzy na mnie Putin w admiralskiej czapce. Przypominam sobie miłą dziewczynę z petersburskiego sklepiku, która skopała cały magazyn, by wyszukać mi kubek z „morskim” Putinem.
No i widzisz Wowa, - mówię w myślach do Putina na kubku, - na ciężką rusofobię nic nie poradzisz. Ty przynajmniej postawiłeś na edukację, rozwój intelektualny Rosjan, na budowanie społeczeństwa obywatelskiego... Ech, nie ma, o czym gadać. 
Na kubku, spod daszka ze złotą „kapustą”, jak mawiają starzy kapitanowie, patrzą na mnie nieco zamyślone, nieco smutne oczy. Zdają się mówić: - Nic to Zosia, to kiedyś minie... 
 Nie wiem, czy tego dożyje, - odpowiadają moje oczy.

W odbiorze kręgu znajomych, PiS ugruntował swoją władzę. Kolega, obrotny chłopak, imający się działań, które egzystują wyłącznie na bazie znajomości, zapowiedział, że podczas weekendu nie pomoże mi zdejmować do prania firan i wieszać wypranych w oknach, bo ma spotkanie z PiS-owcami. Do tej pory preferował takie weekendowe spotkanka organizowane przez ludzi SLD.

Wiesz, jak to jest, - peroruje przez telefon, - jeden pisior, taki radny z miasta, zaprosił mnie na spotkanie powyborcze, będzie ambasador Węgier, więc idę. Trzeba się jakoś teraz poukładać, bo PiS osiadł na długo. Realia życia, sama rozumiesz, - tłumaczy mi kolega.

W pewnym sensie rozumiem go, chce jakoś żyć, pracować, zarabiać, poukładać się z ludźmi władzy. I znowu PiS zwyciężył, prania firan na razie nie będzie. Mieszkam w tzw. starym budownictwie, gdzie pokoje mają 3,4 m wysokości i firany wiesza się przy pomocy drabiny. W moim wieku włażenie na drabinę raczej jest niewskazane. Ale jeśli PiS nadal będzie u władzy, będę musiała zaryzykować drabinową akrobatykę, brudnych okien i firan – nie ścierpię.

Opublikowano
SPUTNIK Polska
30 maja 2019r.

27 maja 2019

Eurowybory



UNIA EUROPEJSKA
Jak każda świadoma Europejka, którą jestem od urodzenia, a nie od 2004r., brałam udział w wyborach do Parlamentu Europejskiego i po raz pierwszy nie zagłosowałam na przedstawiciela SLD. 
Prof. Bogusław Liberadzki (SLD), socjalista w PE, „jedynka” na liście wyborczej w moim okręgu wyborczym, będący w poprzedniej kadencji PE w grupie  UE-Ukraina, pozwolił sobie w czasie kampanii wyborczej na publiczne objawy dziwnej rusofobii, komentując zmiany na urzędzie prezydenckim na Ukrainie. Ponad to, występując w imieniu SLD publicznie opowiedział się za wstrzymaniem się z „atakami na Kościół” w czasie ujawniania największych przypadków pedofilii u rzymskokatolickiego duchowieństwa. No i mój głos stracił. 
Publiczna antyrosyjskość i próba ochrony przywar największej w Polsce organizacji wyznaniowej, jaką jest Kościół Rzymskokatolicki -  zaważyły na mojej decyzji.
Zagłosowałam na Bartosza Arłukowicza, „dwójkę” na liście wyborczej, jego rywala z PO, który uzyskał w Szczecinie największą ilość głosów.  
Od lewej: B. Liberadzki i B. Arłukowicz, wieczór wyborczy,  Szczecin, 26.05.2019
Po przeliczeniu wszystkich głosów frekwencja w naszym mieście wyniosła 51,47%.  W Szczecinie wydano 152 770 kart do głosowania, z czego głosów ważnych oddano 151 999.

Najwięcej głosów mieszkańcy naszego miasta oddali na Koalicję Europejską 77 335 (50,88%). Prawo i Sprawiedliwość otrzymało 50 086 głosów (32,95%)
Na kolejnych miejscach znalazły się ugrupowania: Wiosna 12 235 (8,05%), Konfederacja 6 612 (4,35%), Kukiz'15 4118 (2,71%), Lewica Razem 1613 (1,06%).

W całym okręgu wyborczym najwięcej głosów zdobył Bartosz Arłukowicz (239 893), mój faworyt w tych wyborach. Lider listy Prawa i Sprawiedliwości, Joachim Brudziński otrzymał 185 168 głosów. Obaj mają zagwarantowane miejsce w Parlamencie Europejskim.
Prof. Bogusław Liberadzki  z Koalicji Europejskiej, mimo bardzo aktywnej kampanii wyborczej, zwłaszcza w terenie, zdobył 99 897 głosów, na razie nie wiadomo czy wejdzie do PE.


Wg wstępnych ocen i niepełnych danych -  podział mandatów w nowym Parlamencie Europejskim będzie wyglądał następująco: Europejska Partia Ludowa, którą zasilą polscy posłowie z PO, otrzyma 179 mandatów, Socjaliści i Demokraci z posłami naszego SLD - 152, liberałowie - 105, Zieloni - 69, a konserwatyści - 60 mandatów.

Wyniki, które są aktualizowane na bieżąco przez PE, potwierdzają, że chadecy i socjaliści zmniejszają swój stan posiadania i nie mają razem większości w PE. W sumie ugrupowania te zdobyły łącznie nieco ponad 44 % miejsc. 
Wg prognoz PE, straci też frakcja Europejskich Konserwatystów i Reformatorów (EKR), do której należy PiS, teraz ma 77 posłów, a zachować ma 60 miejsc (7,99 %.)
 Natomiast zyskują liberałowie, na czele których stoi Guy Verhofstadt. Obecnie mają 69 posłów w PE, a według prognozy PE w nowej kadencji, dzięki sojuszowi z ugrupowaniem prezydenta Francji Emmanuela Macrona, a także liberałami m.in. z Rumunii, mają mieć 105 mandatów (13,98 % wszystkich mandatów).
O zwycięstwie mogą mówić też  „Zieloni”, którzy staną się czwartą siłą w PE z 69 posłami (9,19%.), do tej pory mieli ich 52.

Frekwencja w całej UE wyniosła 50,95% i była najwyższa od 20 lat.  
Najwyższą - 89% odnotowano w Belgii, gdzie głosowanie jest obowiązkowe, w Luksemburgu - 84,1%,  na Malcie – 72,6%, w Danii  - 66%, Hiszpanii  - 64,32%, w Niemczech – 61,5%. Powyżej 50% frekwencją mogą się poszczycić: Grecja, Włochy, Szwecja, Litwa i Francja.