30 maja 2019

Skok na kasę? Proza życia.


Koniec z Internetem! Złodziej czasu, destabilizuje mi dom, - stwierdziłam. I odłączyłam komputer od sieci. 
Tak dalej być nie może. Garnki niepomyte, sterta prasowania, na dodatek piękna pogoda, kwiaty zdrowo rosną, loggia staje się powoli zielonym salonikiem. Człowiek wyciągnąłby się na leżaku z kubkiem neski, nałożył na uszy słuchawki i zasłuchał w pieśniach Krutoja śpiewanych przez Chworostowskiego, delektował jego: „Choczu byt’ twojeju muzykoj”, a tu d..a zimna. Nic z tego.

Sama sobie jestem winna. Miotam się od ściany do ściany między zawodową potrzebą śledzenia naszej polskiej rzeczywistości, bycia na bieżąco, a przy okazji powolnym uzależnieniem się od Internetu, nośnika informacji - a zdrowym rozsądkiem, który nakazuje mi nie ulegać zbytnio tej potrzebie, nie dać się zniewolić, zwolnić nieco, dać sobie czas na inne sprawy.  

Zamiast delektowania się rozkoszami wypieszczonej loggii - z komputera wali we mnie kanonada płaczów, załamywania rąk i wielkie dzielenie włosa na czworo.  Głowa pęka od tego biadolenia na temat wyników wyborów do Parlamentu Europejskiego. PiS urządził sobie trening wyborczy przed wyborami w Polsce oraz skuteczny skok na kasę. W PE, PiS-owcy się nie napracują, są w ugrupowaniu marginalnym, bez znaczenia, odpowiedzialność żadna a apanaże spore i zabezpieczenie na przyszłość. Ponad połowa Polaków zignorowała wybory do „euro kołchozu”, jak młódź mawia, i ja mam się tym podniecać, jak nasza opozycja i media? A w życiu!...

Do tego, jak z worka Kasandry, wysypują się medialnie idiotyzmy dnia codziennego: obalenie kanclerza w Austrii przez tajniaków ze statystkami udającymi Rosjanki, kolejny nożownik w akcji, trupy na autostradach, strzelanina w szkole, niczym w USA, powódź, traktowana, jako rekwizyt propagandy politycznej, gwiazda intelektu PiS, posłanka Pawłowicz z kuriozalnymi oświadczeniami, kolejna kraksa żołnierzy USA, strzały w samolocie czeskiego premiera, walka z władzami o życie stada dziko żyjących od lat krów, Paulina Młynarska chce płakać. I tak codziennie. 
Ten oszalały świat i Polska, zaczynają być poza możliwością przyswajania, poza moją percepcją. Nawet najbardziej odporna psychika z czasem ma tego wszystkiego serdecznie dosyć. Jest to naruszenie podstawowej potrzeby każdego człowieka – życia z poczuciem bezpieczeństwa, w świecie pokoju i harmonii. Przerost negatywnych emocji nad rozumem w Polsce jest przerażający. Trzeba się jakoś przed tym zjawiskiem bronić.

Efekty wyborcze pozostawiam socjologom, bo jest, nad czym się zastanawiać. I specom od edukacji społeczeństwa, bo jest, nad czym popracować.  

Natomiast z całej tej wyborczej kołomyjki interesuje mnie jedno: jak Grupa „Czworga” - ex szefów polskiej dyplomacji - zaistnieje na europejskim forum parlamentarnym. Moja ulubienica Anna Fotyga z PiS, będzie miała teraz do wsparcia Witolda Waszczykowskiego. Czy poskromią apetyty chadeka Radka Sikorskiego, kolejnego mojego beniaminka? To be, or not to be, that is the, question - że się tak wyrażę Szekspirem...  I jak się w tym gronie zachowa socjalista Włodzimierz Cimoszewicz? Całe to grono, mniej lub bardziej jest antyrosyjskie, ma ambiwalentny stosunek do Ukrainy i przerośnięte ego. Jedno jest pewne – na najbliższe kilka lat mam zapewnione tematy do pisania! Polityczne fajerwerki – murowane.

W pewnym sensie interesuje mnie też Marek Belka. Jak się odnajdzie, czy europejscy socjaliści potrafią wykorzystać jego ogromną wiedzę i wielkie doświadczenie, umiar i rozsądek? Oby umieli. I na tym kończą się moje zainteresowania wyborami europosłów.

y/s  "Mir" w Szczecinie
Mam inne zmartwienie, bardziej osobiste. Dni Morza, obchodzone w Szczecinie od kilku lat na nutę żeglarską, są dla mnie wielkim świętem rodzinnym. Wszyscy w rodzinie byliśmy związani z morzem. W domu było dwóch kapitanów żeglugi wielkiej – tata i brat. Mama pracowała w szczecińskiej Agencji Morskiej. Oni już nie żyją, a ja zajmuję się publicystyką morską. Morze mam zakodowane genetycznie.

Dni Morza, to takie sentymentalne, osobiste święto, w którym wracam pamięcią do bliskich. Do ojca, który w swojej karierze, nie tylko, jako kursant a potem wykładowca, pływał przed wojną na polskim żaglowcu „Dar Pomorza”, ale po wojnie, podczas kariery pedagogicznej w szkolnictwie morskim, bywał jego dowódcą i szkolił na nim przyszłe pokolenia kapitanów. Wracam pamięcią do Tadka, mojego brata, który wprowadzał mnie w tajniki żeglarstwa. Do dzisiaj pamiętam wrzynające się w tyłek burty jachtu przy balastowaniu w walce z wiatrem, gdy ściągaliśmy z trzcin regatowe hornety, urwane z przystani w czasie szkwału. Pamiętam niejednego guza nabitego bomem, bo nie uważałam. Każdy żaglowiec, każdy większy jacht, jaki wpływa do Szczecina, jest dla mnie ich przypomnieniem.

W tym roku, w połowie czerwca, z okna gabinetu nie zobaczę charakterystycznych czerwonych masztów wielkich rosyjskich żaglowców. Mam do nich wielki sentyment, miałam je okazje zwiedzać, rozmawiać z ich kapitanami, poznać załogi. Bywały okrasą szczecińskich Dni Morza. Dla nich przebudowano nawet w ciągu toru wodnego połączenie energetyczne z naziemnego na podwodne, by mogły swobodnie do miasta wpływać.

To efekt durnej decyzji premiera Morawieckiego, który wydal „rozkaz” administracji morskiej nie wpuszczania na polskie wody terytorialne ze względu na kursantów – załogantów z Krymu - rosyjskiego barku „Siedow”. Swoimi decyzjami premier naruszył wiele artykułów Konwencji ONZ „O prawie morza”.

Po takim afroncie, żaden rosyjski żaglowiec nie przyjmie zaproszenia od naszego miasta. Mnie to nie dziwi, ale tracą szczecinianie. Nie zobaczą pysznych sylwetek „Kruzensterna”, „Siedowa”, „Mira”, nie wejdą na ich pokłady.

Jedyną ozdobą tego roku będzie hiszpański żaglowiec „Juan Sebastian de Elcano”. Ale ze względu na zanurzenie nie przycumuje do Wałów Chrobrego, reprezentacyjnych nabrzeży w Szczecinie. Kiedyś Urząd Morski w Szczecinie, przed wpłynięciem wielkich żaglowców zlecał pogłębianie tego fragmentu Odry.

Poza tym, wybuchła awantura między organizatorem, czyli miastem Szczecin, a właścicielem nabrzeża przy Wałach Chrobrego, czyli Polską Żeglugą Morską, którą rządzi obecnie PiS. Oczywiście poszło o pieniądze. Właściciel nabrzeży zażądał pół miliona zł za wydzierżawienie na trzy dni nabrzeża dla żaglowców. Organizatorzy takiej kwoty nie mają i w reprezentacyjnym miejscu miasta pięknych żaglowców nie będzie. Tak wygląda „morskość” Polski pojmowana przez PiS. Nic tu nie pomogą frazesy serwowane przez ministra Gróbarczyka. Między propagandowym gadaniem a rzeczywistością – istnieje ogromna przepaść.
Wielkie żaglowce przy Wałach Chrobrego w Szczecinie, 2014
Jest już wieczór i nareszcie mam czas dla siebie. Słychać jeszcze ptaki, szpak flirtuje namiętnie, stroka skrzeczy grzebiąc w koszu na śmieci. Gwar miasta ucicha powoli. Słychać tylko szum fontanny przed zabytkowym kościółkiem naprzeciwko. Wyciągam się rozkosznie na leżaku, otulam kocem, na stoliku obok kubek kawy z płatkami imbiru i plasterkiem cytryny.  Z kubka patrzy na mnie Putin w admiralskiej czapce. Przypominam sobie miłą dziewczynę z petersburskiego sklepiku, która skopała cały magazyn, by wyszukać mi kubek z „morskim” Putinem.
No i widzisz Wowa, - mówię w myślach do Putina na kubku, - na ciężką rusofobię nic nie poradzisz. Ty przynajmniej postawiłeś na edukację, rozwój intelektualny Rosjan, na budowanie społeczeństwa obywatelskiego... Ech, nie ma, o czym gadać. 
Na kubku, spod daszka ze złotą „kapustą”, jak mawiają starzy kapitanowie, patrzą na mnie nieco zamyślone, nieco smutne oczy. Zdają się mówić: - Nic to Zosia, to kiedyś minie... 
 Nie wiem, czy tego dożyje, - odpowiadają moje oczy.

W odbiorze kręgu znajomych, PiS ugruntował swoją władzę. Kolega, obrotny chłopak, imający się działań, które egzystują wyłącznie na bazie znajomości, zapowiedział, że podczas weekendu nie pomoże mi zdejmować do prania firan i wieszać wypranych w oknach, bo ma spotkanie z PiS-owcami. Do tej pory preferował takie weekendowe spotkanka organizowane przez ludzi SLD.

Wiesz, jak to jest, - peroruje przez telefon, - jeden pisior, taki radny z miasta, zaprosił mnie na spotkanie powyborcze, będzie ambasador Węgier, więc idę. Trzeba się jakoś teraz poukładać, bo PiS osiadł na długo. Realia życia, sama rozumiesz, - tłumaczy mi kolega.

W pewnym sensie rozumiem go, chce jakoś żyć, pracować, zarabiać, poukładać się z ludźmi władzy. I znowu PiS zwyciężył, prania firan na razie nie będzie. Mieszkam w tzw. starym budownictwie, gdzie pokoje mają 3,4 m wysokości i firany wiesza się przy pomocy drabiny. W moim wieku włażenie na drabinę raczej jest niewskazane. Ale jeśli PiS nadal będzie u władzy, będę musiała zaryzykować drabinową akrobatykę, brudnych okien i firan – nie ścierpię.

Opublikowano
SPUTNIK Polska
30 maja 2019r.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz