15 marca 2019

Jedenaście pąsowych róż




Dymitr Maslejew - wybitny rosyjski pianista
KULTURA
POLSKA<ROSJA

Dzień 13 marca był nieco zwariowany i pod znakiem muzyki. Istna wieża Babel doznań, wydarzeń i niespodzianek.

Udało mi się dokupić drugi bilet na recital znakomitego rosyjskiego pianisty Dymitra Maslejewa, laureata Konkursu Pianistycznego im. Piotra Czajkowskiego, który akurat w imieniny Krystyny koncertował w Szczecinie. Idealny prezent dla przyjaciółki. Zapowiadał się interesujący wieczór. Przepadamy z Krystyną za muzyką klasyczną a młody rosyjski wirtuoz fortepianu właśnie taki repertuar przygotował. Miód na nasze serca, bo filharmonia raczej preferuje muzyczną awangardę i do prezentowania klasyki mniej skora. „Nareszcie coś do słuchania”, stwierdziła Krysia. „I to w znakomitym wykonaniu”, dodałam.

Nieco wcześniej chciałam imieninową Krysię uraczyć książką, nie wiedziałam czy uda mi się dostać dodatkowy bilet do filharmonii. Martwiłam się na próżno. Środa jest dniem meczowym w telewizji a na dodatek przy popularnych imieninach Krystyn i Bożen o zapełnienie sali koncertowej było trudno. Miejsc wolnych w sali koncertowej było sporo.

Nieopodal domu mam galerię handlową „Galaxy” z marketem Auchon, kilkoma kawiarenkami, księgarnią EMPiK. Wszystko, co trzeba w jednym miejscu, wnętrza estetyczne, przestronne z udogodnieniami dla ludzi w moim wieku. Pomysły rządzących w ograniczaniu usług takich galerii handlowych nie trafiają mi do gustu. Są kuriozalne. Handel jest dla klienta a mnie akurat odpowiada robienie zakupów w niedzielę, tak samo jak, jadanie serów z Francji i Włoch a nie z naszej Mlekowity, picie francuskich i węgierskich win, szkockiej whisky zamiast rodzimego cydru, smakowanie cytrusów z Maroka i truskawek z Hiszpanii, zamiast naszych jabłek.

Mam dwa malutkie sklepiki w budynku, w którym mieszkam i omijam je z daleka. Znacznie wyższe ceny, skromny asortyment nie zawsze świeży, weekendowych usług sklepiki nie świadczą. Po różnych eksperymentach ograniczają się teraz do zaopatrywania w śniadania i przekąski okolicznych funkcjonariuszy z wojewódzkiej komendy policji, tajniaków z ABW, pracowników NBP, lekarzy i personel z pobliskiej przychodni.

Wpadłam do Galaxy, by zapełnić lodówkę i kupić kwiaty dla pianisty, skoro honorowy konsul Rosji w Szczecinie o tym nie pamięta. A przy okazji coś wyszperać do czytania dla Krysi.

W salonie EMPIK trafiłam na niewielką książeczkę francuskiego pisarza o niemieckim nazwisku i mieszkającego do niedawna w Belgii - Erica-Emannuela Schmita pod dosyć intrygującym tytułem „Madame Pylińska i sekret Chopina”. Pasuje do dzisiejszego wieczoru, pomyślałam i kupiłam. Po kupieniu brakującej zawartości lodówki, w jednej z kawiarenek przysiadłam na kawę. Przeglądanie książeczki trwało ponad godzinę i skończyło się przeczytaniem jej w całości jednym tchem, ma mniej niż 100 stron.

Niestety, Krysia jej nie dostała, została w domowej bibliotece. Kupię jej drugi egzemplarz, jak będzie jeszcze w księgarni. Książeczka wymaga odrębnego, specjalnego omówienia, bo jest niezwykła. Dawno nie czytałam tak urzekającej i bardzo osobistej opowieści o muzyce i jej słuchaniu, a właściwie interpretowaniu Chopina i niespodzianek, jakie słuchanie muzyki przynosi w codziennym życiu. Dymitr Maslejew zaprezentował szczecińskim melomanom trzy utwory Chopina, dwa nokturny i słynny polonez As-dur z op. 53. A ja go odkrywałam na nowo, zwłaszcza nokturn cis-moll z op.27 nr 1 w przepięknej interpretacji Rosjanina. Lektura wyraźnie wpłynęła na moją percepcję Chopina.

Czas naglił, więc jeszcze na zakończenie sesji zakupowej w Galaxy  – kwiaciarnia. Przemiła florystyka wybrała jedenaście dorodnych pąsowych róż, kunsztownie przybrała zieleniną i po pewnych poszukiwaniach znalazła wstążeczki w barwach rosyjskiej flagi. Bukiet prezentował się pięknie.

Wieczór w filharmonii był urzekający ale, niestety, z niedopuszczalnymi mankamentami. Filharmonia udostępniła pianiście nie do końca nastrojony fortepian!  Dla mnie – skandal.

Wyraźnie było słychać fałszywe tony jego strun w pierwszej części recitalu. Wolę sobie nie wyobrażać, jak czuł się pianista przy klawiaturze i co przeżywał. W czasie przerwy filharmoniczny stroiciel przy nim majstrował, ale z mizernym skutkiem, bo instrument nadal był w nie najlepszym stanie.

Bogusław Rottermund, który miał rzec „słowo o muzyce”, z pewnym zażenowaniem tłumaczył melomanom, omawiając repertuar pierwszej części recitalu, w której znalazły się utwory Czajkowskiego i Prokofiewa, że Rosjanie mają w zwyczaj grać... muzykę swoich kompozytorów, tak jakby była ona zakazana, czy też gorsza z jakiś idiotycznych powodów. Melomani okazali się niewzruszeni na takie nonsensy i po brawurowym wykonaniu utworów rosyjskich kompozytorów Dymitr Maslajew dostał wspaniałe brawa, o wiele większe, niż za interpretację jednej z sonat Beethovena.
I były to brawa wysoce zasłużone, bowiem wielki polonez koncertujący (Polacca de concert Es-dur), będący siódmą częścią 18 Morceaux z op.72 Piotra Czajkowskiego - był porywający. Czajkowski dedykował go wybitnemu rosyjskiemu pianiście ówczesnych czasów, Paulowi Pabstowi, urodzonemu notabene w obecnym Kaliningradzie, profesorowi klasy fortepianu w moskiewskim konserwatorium. Krytyka muzyczna nazywała Pabsta „pianistą z Bożą iskrą”. Dedykowany mu utwór był fajerwerkiem możliwości dla wybitnego instrumentalisty. I tym razem też tak było.

W drugiej części recitalu rosyjski pianista zaprezentował kolejnego poloneza, tym razem Chopina, też napisanego w tonacji durowej. Tak ułożył program recitalu, że mieliśmy urzekające rosyjsko-polskie porozumienie wspaniałej muzyki, która łączy a nie dzieli.  

Sonaty Prokofiewa,zaproponowane w programie przez Dymitra Maslejewa, słyszałam po raz pierwszy w życiu na żywo. Cudowna konfrontacja. Słabo znam od tej strony Prokofiewa, bardziej jego muzykę orkiestrową – opery, balety, suity, symfonie... Rosjanin wybrał najwcześniejsze dzieła kompozytora - dwie jednoczęściowe sonaty – nr.1  (f-moll z op.1) i nr 3 (a-moll z op.28).

Pierwsza z nich, jak sam Prokofiew określił - „naiwna” ma wiele odbić Skriabina i Schumanna, ale w wykonaniu Maslejewa była urocza. Natomiast następna, o wyraźnych dwóch wątkach muzycznych, jednym - energicznym i motorycznym, drugim - łagodnym i lirycznym, bardzo semplice e dolce, porwała słuchaczy.  I choć kompozytor dał obu sonatom podtytuł „ze starego notatnika”, to zabrzmiała ona pod palcami rosyjskiego pianisty pięknym współczesnym dźwiękiem, a nie muzycznej ramoty. Widownia nagrodziła pianistę za to rzęsistymi brawami.  

W drugiej części recitalu, królował Chopin, na finał Dymitr Maslejew wybrał mniej znaną rapsodię Lista – "Hiszpańską" (S.254). Zagrał ją brawurowo a ja się modliłam, by struny w nieszczęsnym fortepianie nie zbiesiły się do końca i pozwoliły pianiście pokazać swój kunszt. Sala oszalała, solista zrewanżował się dwoma bisami (Czajkowski), dostał oszałamiające brawa na stojąco. 
Panienka z obsługi, nieco zagubiona i spóźnialska, chciała mu wręczyć moje róże po pierwszym bisie, ale nie zdążyła, bo pianista zasiadał już do drugiego bisu. Odwróciła się na pięcie i wyszła na zaplecze. Kiedy skończył grać, znowu się spóźniła.  Wręczyła mu kwiaty, gdy chciał już schodzić ze sceny.

Filharmonia honoruje dyrygentów i solistów pojedynczą białą różą, zaraz po wykonaniu ostatniego utworu. Z kwiatami od melomanów bywa różnie, z reguły artyści dostają je w ostatnim momencie. Po ewentualnych bisach.

Brzydki zwyczaj, bo kwiaty (i te "dyrekcyjne" i te od melomanów) - dla dyrygenta powinny być wręczane na zakończenie koncertu a solistom – po zakończeniu recitalu, zaś koncertującym z towarzystwem orkiestry – po zakończeniu utworu. 
Preferowanie białej róży od dyrekcji a lekceważenie kwiatów od melomanów jest objawem braku kultury, bo to meloman jest w filharmonii najważniejszy. To dla niego dyrygent, orkiestra i soliści starają się grać najlepiej, jak potrafią. I chcą być za to docenieni. Kwiaty to forma hołdu za ich trud, talent, często mistrzowską maestrię, której melomani od nich oczekują.

2 komentarze:

  1. Szanowna Pani Redaktor, na recitalu nie byłem (byłem za to na niedawnym szczecińskim recitalu innego młodego rosyjskiego pianisty, Denisa Kożuchina ),ale mogę sobie wyobrazić ten roztrojony fortepian gdyż już taki przypadek był w poprzednim sezonie. Generalnie ten ich fortepian pod koniec sezonu zwykle już ledwo zipie. Rozumiem, że recitali fortepianowych szczecińska Filharmonia organizuje sporo, ale może powinna w związku z tym zainwestować w jeszcze jeden doby instrument? Jedną mam uwagę do Pani artykułu. Otóż nie mogę się zgodzić, że Filharmonii Szczecińskiej jest mało klasyki a dużo awangardy. Gdyby tak było byłbym szczęśliwy gdyż ja akurat gustuję w muzyce współczesnej. Jednak wydaje mi się, że niemal wszystkie symfoniczne piątki są wypełnione repertuarem dziewiętnastowiecznym w porywach I połowa XX wieku. Z rzadka trafi się coś barokowego. Owszem gdy grała w styczniu orkiestra BBC to zaprezentowano polskie prawykonanie utworu Pawła Szymańskiego, niedawno też zabramiał koncert aktówkowy żydowsko-rosyjsko-niemieckiego komppozytora Sznitkego (utwór z 1985), ale jednak i tak w II części królował Rachmaninow, którego za awangardę trudno uznać. Pozdrawiam serdecznie. Za polityką nie przepadam, ale wrażenia z koncertów zawsze chętnie czytam. Robert.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wrażenia a koncert Schnittke będą niebawem, byłam słuchałam i jestem zachwycona. Pisząc o klasyce miałam na myśli przede wszystkim Bacha,Brahmsa, Wagnera, Respighiego, Beethovena,Lista,Dworzaka, wielkiej klasycznej symfoniki. itp.
      Poza tym nie lubię koncertów mieszanych ze skakaniem z epoki na epokę.
      Moja percepcja współczesnej muzyki kończy się na Lutosławskim, z małymi wyjątkami.
      Cenię sobie harmonie w muzyce i melodyczność.
      Na razie cieszę się muzyka rosyjską, jest jest sporo i to utworów, których nie znam.
      Pozdrawiam serdecznie.

      Usuń