30 października 2013

Oswajanie Moskwy

Hotel Holiday Inn Lesnaya

Wyjazd studyjny do Rosji 22-26 września 2013

Na prywatne, osobiste zwiedzanie Rosji nie miałam czasu ani okazji, ale ostatniego dnia pobytu w  Rosji, przed wylotem z Moskwy do Warszawy, udało mi się wygospodarować przedpołudnie wyłącznie dla siebie. Zaledwie kilka godzin, bo o 14-tej była zaplanowana grupowa „ewakuacja” z hotelu na Dworzec Białoruski i dalej  tzw. areoekspresem na lotnisko w Szeremietiewie.

Zniosłam spakowane rzeczy do hotelowej przechowalni, wymieniłam w hotelowym kantorze kolejne 50 dolarów i wyruszyłam na poznawanie najbliższej okolicy. 
Najpierw chciałam znaleźć aptekę, bo mi się aviomarin skończył. Przy potężnym przeziębieniu, z którym cały czas w Rosji walczyłam, wolałam już nie ryzykować dodatkowych emocji z powodu choroby lokomocyjnej.

W Moskwie mieszkałam w hotelu Holiday Inn Lesnaya, przy ul. …Lesnaja. To boczna ulica przy przedłużeniu Leningradzkiego Prospektu z ul. Twerskaja-Jamskaja, czyli głównej przelotówki moskiewskiej – miejskiego fragmentu autostrady  M9 i M10 (E95). Z okna hotelu mogłam obserwować końcowy przystanek linii tramwajowej. 
Kilka metrów za hotelem idąc w kierunku ul. Twerskaja-Jamskaja i dworca  kolejowego, po przeciwnej stronie ulicy, prostopadle do światel ulicznych,  była w suterynie malutka apteka. Wejście obskurne, wnętrze nowoczesne i miła farmaceutka. Apteka było dobrze zaopatrzona, mój rosyjski nie jest znakomity, ale do sklepowych rozmów wystarczający, szybko kupiłam to co chciałam, cena przystępna, w przeliczeniu na złotówki, niecałe 10 zł. Główny cel został osiągnięty. Mogłam zacząć zwiedzanie.

Na  ul. Lesnej spotkałam autentyczny sklepik obwoźny, co mnie zdumiało ogromnie, potem jeszcze większe zdumienie wywołał  bardzo praktyczny kiosk szewski. A naprzeciwko, na dachu jednego z budynków, był ….ogród z drzewkami. Moskwa rzeczywiście może solidnie zaskakiwać. Niecałe 100 m spaceru a same niespodzianki.

Największą jednak niespodzianką był rozkopany od lat plac przed kolejowym dworcem Białoruskim. Wysiada na nim wiele osób przyjeżdżających z zagranicy, m.in. z Polski, tutaj ma też swój początek szybkie połączenie kolejowe areoekspresem z lotniskiem Szeremietiewo. Rozbabrany plac budowy psuł całkowicie perspektywę ulic, przemieszczanie  się w jego okolicy też było szalenie utrudnione..Koszmarne miejsce.

Skręciłam w lewo i pomaszerowałam ul. Twersjaka-Jamskaja.

Ulicą, którą dla ułatwienia nazywałam w skrócie ul. Twerską,  mogłam mniej więcej w godzinę dojść do Placu Czerwonego i Kremla, ale bałam się ryzykować, bo nie miałam żadnej rezerwy czasowej na zabłądzenie czy inne nieprzewidziane okoliczności. Niemniej jednak ruszyłam Twerską w stronę Placu Czerwonego mając nadzieję, że może trafię na coś ciekawego po drodze.

Ulica zrobiła na mnie przygnębiające wrażenie. Szaro-bure wysokie budynki, brak zieleni, mało wystaw sklepowych. Wszystko nosiło znaki minionych lat i brak odnawiania. Moskwa jawiła mi się w tej części miasta jako monumentalna i nieco ponura. Przygnębiająca.

Przed budynkami mijanych hoteli stali umundurowani portierzy a pracownicy szorowali wszelkie słupki i ogrodzenia. Napotkany policjant nie dał się sfotografować, choć wyglądał na tym tle bardzo malowniczo. Szłam i szłam, aż trafiłam na przecznicę z uliczką Aleksandra Newskiego z narożną kawiarenką w stylu francuskim.

Ponieważ lubię nazwy historycznie – impulsywnie skręciłam w  uliczkę z historycznym patronem. Minęłam salon piękności, równie mało estetyczny jak cała okolica. Jej realia nie bardzo pasowały do tego, co miałam na mapie, ale szłam dalej. Równoległe uliczki miały te same nazwy i mijałam ciągle ul. Twerską, chociaż była za moimi plecami i oddalałam się od niej. W sumie naliczyłam ich …trzy. Podobnie było z ul. Aleksandra Newskiego, która nagle okazała się też przecznicą do niej. Stałam z mapą w ręku lekko ogłupiała.

- W końcu, gdzie ja jestem? – Myślałam rozglądając się dookoła, czytając nazwy ulic na ścianach domów  i zerkając na mapę. Byłam na skrzyżowaniu uliczek o dziwacznych nazwach, nie bardzo wiedząc gdzie jest to na mapie, gdy nagle po przekątnej skrzyżowania  kolejnej równoległej ul. Twerskaja-Jamskaja, (trzeciej od głównej) z ul. Aleksandra Newskiego, zobaczyłam narożny dom z cerkiewną kopułką na szczycie. Na mapie nie było oznakowania żadnej świątyni, a kamienica pod nr 52  była najwyraźniej sakralna. 
Filia Monastyru Walaamskiego w Moskwie

Postanowiłam zobaczyć z bliska ten budynek. I tak trafiłam do papomniczeskoj służby Walaamskiego Monastyru, jak się potem okazało - biura pielgrzymkowego, prawosławnej szkółki niedzielnej dla dzieci i młodzieży i sklepików z dewocjonaliami prowadzonego przez prawosławnych mnichów. Była też tam malutka kapliczka w pomieszczeniu na parterze, po lewej stronie przy drzwiach. Dalej  schody wiodły na pięterko.

W kapliczce kilka kobiet w różnym wieku, od staruszek po zupełnie młode skwapliwie coś wypisywało na kartkach przy stoliku stojącym na uboczu. Inne zapalały cieniutkie jak łodyżki kwiatów woskowe świece i ustawiały na specjalnym postumencie. W głębi stała piękna ikona św. Sergiusza lśniąca złotem w blasku świec. Powstrzymałam się od robienia zdjęć, by nie przeszkadzać kobietom. 
Wychodząc z kapliczki natknęłam się na drobnego starca o przepięknych migdałowych oczach niosącego w ramionach dosyć duży pozłacany krzyż. Był to mnich z tutejszego monastyru.

Spytałam się czy mogę zrobić zdjęcia malowideł na ścianie korytarza. Pozwolił. Wdaliśmy się w pogawędkę. Chciał wiedzieć skąd jestem. Gdy odparłam, że z Polski, sądził, że jestem katoliczką. Był bardzo zdziwiony, że jestem luteranką. Porozmawialiśmy o wyznaniach w naszych krajach, mówiłam mu o polskim prawosławiu i polskich luteranach, on o swoim monastyrze.

- Są miejsca, które wydają się być szczególnie przeznaczone do uwielbienia Boga, przypominające pierwotną harmonię świata – wyjaśniał mi zakonnik. -  Często są to miejsca oddzielone przez naturę z otoczenia. Jednym z takich miejsc w Rosji jest Valaam, archipelag na jeziora Ładoga, gdzie znajduje się nasz klasztor Przemienienia Pańskiego, naszego  Zbawiciela.

Nieco byłam zdziwiona – no bo gdzie Ładoga a gdzie Moskwa?! O czym on opowiada?! Miałam totalny mętlik w głowie. – Chyba z tym moim rosyjskim jest coś nie tak – pomyślałam.

Z opowieści zakonnika dowiedziałam się, że łączna powierzchnia pięćdziesięciu wysepek archipelagu liczy ok. 36 km kw. i że jest on unikalny w skali europejskiej. Klasztor leży na wyspie Valaam, od której wywodzi się nazwa całego archipelagu. Charakteryzują go wysokie i strome granitowe ściany wysepek i soczysta roślinność. Nazwa Valaam pochodzi z języka fińskiego i oznacza „wysoką ziemię” lub mniej prawdopodobnie - „ziemię światła”. Czasem etymolodzy wywodzą nazwę archipelagu od pogańskiego boga Baala (Veles) lub biblijnego proroka Balaama.

Przemiły starzec, stojąc  razem ze mną na schodach przytoczył mi też pewną legendę związaną z archipelagiem.  - To działo się dawno, bardzo dawno temu – opowiadał, jak starą rosyjską bajkę, - zanim ugrofińskie i słowiańskie ludy mieszkające nad brzegami Ładogi przyjęły chrześcijaństwo. Wyspy archipelagu Valaam były miejscem składania ofiar pogańskim bogom. Jeden z uczniów Chrystusa, święty Andrzej, głosząc ewangelię na ziemi Scytów i Słowian, po wizycie w Nowogrodzie pojechał do Valaam, gdzie zniszczył ołtarze pogańskich bogów. Wzniesiono na ich miejsce olbrzymi kamienny krzyż św. Andrzeja.

Historia, jak wynikalo z opowieści mnicha, nie oszczędziła świętych miejsc archipelagu. Niszczyły je barbarzyńskie najazdy Szwedów, naloty w czasie II wojny światowej, dewastacja w czasach ZSRR. Życie do monastyru Valaam na dobre wróciło 14 grudnia 1989 r. gdy pojawili się tam pierwsi mieszkańcy – czterech mnichów i dwie nowicjuszki. Ostatni mnisi mieszkali tam 50 lat wcześniej. Dlatego, każdego 14 grudnia odbywa się nabożeństwo dziękczynne przed sanktuarium św. Sergiusza i Hermana z Valaam.

Dla mnie - Ładoga to jezioro na pograniczu rosyjsko-fińskim i nazwa radzieckiego stateczku z rosyjską restauracja w Szczecinie cumującego na Odrze, niedaleko mego  domu. Z prawosławnym klasztorem nie miałam  żadnych skojarzeń.  Spytałam mnicha, co ma wspólnego archipelag na jeziorze ze stolicą Rosji i klasztorem.

- W Moskwie jest oddział (podworie) monastyru z cerkwią św. Sergiusza i Hermana z Valaam. W klasztorze na wyspie jeziora Ładoga żyje 60 mnichów, setka jest poza murami, w podworiach, m.in. w St. Petersburgu i Moskwie i innych miejscowościach - poinformował miły staruszek mnich reagując na moje zdziwienie jego opowieściami. Przez to, że klasztor rozlokowany jest na wyspach archipelagu, jak wyjaśniał, mnisi zmuszeni zostali do uruchomienia własnej gospodarki. Mają swój transport  - stateczki pasażerskie i towarowe na jeziorze, przystanie wodne i transporty lądowy (samochody), uprawiają ziemię, posiadają maszyny rolnicze, pracuje kuźnia, warsztaty naprawcze. Klasztor ma własne ogrody z ponad  60 gatunkami jabłoni. Jest piekarnia, mały zakład przetwórstwa mlecznego. Pozwala to mnichom klasztoru Valaam nie tylko utrzymać siebie, przyjezdnych pielgrzymów, ale i pomóc miejscowej ludności. Od maja do października klasztor na wyspach przyjmuje ok. 2 tys. pielgrzymów.

Po tych opowieściach zakonnik wskazał mi drogę do sklepików w budynku monastyru. 
W przeszklonej gablocie na korytarzu pięterka zobaczyłam piękną porcelanę malowaną w błękitne wzory, ikony różnej wielkości, dewocjonalia. W pokojach obok były sklepiki – w jednym książki i nagrania muzyczne, w drugim rękodzieło.

Mnie oczarowała porcelana. Drobniutka staruszka o szlachetnej, wręcz arystrokratycznej  twarzy rosyjskiej księżnej, żywy portret z Tietrakowskiej Galerii - otworzyła szafkę i pieczołowicie wyjmowała wskazane przeze mnie salaterki i łyżeczki. Kłuły w oczy soczystym granatem bogatych i lekką ręką wykonanych zdobień, pięknymi kwiatami na dnie miseczek i kształtami, przypominającymi kielich kwiatu. Nie mogłam od nich oderwać oczu. Miseczki były ręcznie malowane, także wewnątrz  i sygnowane od spodu nazwiskiem wykonawcy. Miały też sygnaturę warsztatu garncarskiego. Autentyki! I na dodatek cudeńka te były tańsze niż w hotelowym sklepiku z souvenirami, co mnie zdziwiło.

Rosyjska porcelana
Oczywiście obie salaterki zostały kupione. Poprosiłam małomówną staruszkę o zapakowanie, nadmieniając, że będę wiozła je do Polski samolotem. Popatrzyła na mnie milcząc, długo i uważnie, potem starannie opakowała kruche przedmioty w „bąbelkową” folię i woreczki.

Czas mijał i musiałam wracać do hotelu. Niepostrzeżenie ulotnił się ponury obraz moskiewskiej ulicy i nawet trzy równolegle ulice Twerskaja-Jamskaja i dwie Aleksandra Newskiego już mnie nie przerażały. Bezbłędnie i na skróty doszłam w kilka minut do hotelu. Ulice wydawały mi się znajome, domy mniej wysokie i ponure a niebo jaśniejsze.

Wizyta w niecodziennym monastyrze oswoiła mnie z Moskwą. Miasto już nie przygnębiało mnie  swoją monumentalnością, znalazłam w nim jego ludzki wymiar.

GALERIA ZDJ ĘĆ
Ul. Lesnaja, widok z okna hotelowego

 
Moskiewski handelek obwoźny, ul. Lesnaja


Kiosk szweski, ul. Lesnaja

Ul. Lesnaja - budynek po lewej stronie ulicy ma na dachu drzewka
 
Okolice kolejowego dworca Bialoruskiego



Ul. Twerskaja-Jamskaja

Zapowiedzi rewii na lodzie i recitalu z piosenkami Edith Piaff,ul. Twersjakaj-Jamskaja
 
Witryna sklepu odzieżowego na ul. Twerskaja-Jamskoja, ciekawe wzornictwo

 
Policjant z ul. Twerskaja-Jamska, oporny na fotofragowanie

 
Francuska kawiarenka, róg ul. Twerskaja-jamskaja i Aleksandra Newskiego

 
Ul. Aleksandra Newskiego, salon kosmetyczny dla pań

 
Wejście do filii Monastryru Walaamskiego



Monastyr Walaamski w Moskwie
Ściana monastyru z tablicą pamiątkową


Historia monastyru

Malowidło scienne na korytarzu monastyru

 
Ul. Lesnaja z jedne strony....

.... i z drugiej strony (ul.Lesnaja)





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz