05 grudnia 2017

Polonizacja „kolebki” im. Lenina



Stocznia Gdańska SA, ongiś im. Lenina, okrzyknięta „kolebką” Solidarności, przeżywa od lat regres. Ma chroniczny deficyt i na razie nic nie wskazuje, że się jej poprawi. Mszczą się tu polityczne zaangażowania, w których mało miejsca na rozważny rachunek ekonomiczny.

W ostatnich dniach, w mediach ukraińskich pojawiła się wiadomość o możliwości sprzedaży udziałów ukraińskiego właściciela stoczni  – Polakom. Ale to zagmatwana sytuacja, rzecz jak zwykle, w pieniądzach. Stocznia statków nie buduje, natomiast jej spółka-córka sporadycznie wytwarza konstrukcje dla elektrowni wiatrowych. Polski rząd chce wykupić, Ukrainiec nie za bardzo chce sprzedać, bo zainwestował nieco pieniędzy (w ub. roku w nowoczesną linię produkcyjną) a związkowcy się awanturują, bojąc się bankructwa firmy i utraty pracy.

EKONOMICZNE REALIA

Stocznia Gdańsk S.A. została sprywatyzowana w 2007 r. 81,1% udziałów w Stoczni Gdańskiej, będącej składową - Gdańsk Shipyard Group (GSG), ma obecnie ukraiński oligarcha – Sierhij Taruta, pozostałe 18,9% - rządowa Agencja Rozwoju Przemysłu (ARP). Do GSG należy też spółka  - GSG Towers, produkująca konstrukcje dla elektrowni wiatrowych, w której udziały mają po połowie: GSG i ARP. Stocznia od dawna nie produkuje żadnych statków, jedynie działalność produkcyjną ze zmiennym szczęściem prowadzi GSG Towers. W pewnych okresach pracownicy otrzymywali wynagrodzenie w ratach. W 2009 r. zakład otrzymał pomoc publiczną w wysokości 150 mln zł. W 2013 r. podliczono, że łączna pomoc publiczna udzielona GSG  wyniosła 555 mln zł.

Od stycznia tego roku zasygnalizowano kolejne poważne problemy finansowe GSG, przy jednoczesnym ujawnieniu przez wicepremiera Morawskiego planów dot. konsolidacji i odbudowy polskiego przemysłu okrętowego i przejęcie, jak kto woli – polonizacji  - spółek stoczniowych. 

ARP zależy na szybkim i trwałym uporządkowaniu sytuacji finansowej GSG,  zwłaszcza stoczni, w której ARP nie ma na razie żadnej kontroli operacyjnej. W połowie października, podczas spotkania, prezesa ARP Marcina Chludzińskiego z głównym udziałowcem GSG - Sierhijem Tarutą, nastąpił pewien przełom. Podpisano list intencyjny, określający m.in. „warunki procesu due diligence, który ma być przeprowadzony w Stoczni Gdańsk i GSG Towers przed podjęciem decyzji biznesowych, dotyczących ich zasad funkcjonowania oraz formy działalności w przyszłości. Badanie powinno zostać zakończone do końca roku”.

Proces due diligence podda GSG wielopłaszczyznowej analizie pod względem jej kondycji handlowej, finansowej, prawnej i podatkowej. Co powinno zidentyfikować i oszacować ryzyko związane z ewentualnym wykupem udziałów w stoczni przez ARP oraz wypracować strategię negocjacji z Sierhijem Tarutą. 

Agencja ze względu na dobro negocjacji, a także zawartą wcześniej  (w lipcu br.) ze stroną ukraińską umowę o poufności, nie udziela informacji na temat prowadzonych rozmów. Zarząd ARP przedstawił wtedy GSG kilka scenariuszy rozwiązania narastających problemów: „Przekazaliśmy ukraińskiemu właścicielowi kilka projektów do wyboru. Wdrożenie każdego z nich powinno przynieść biznesowe korzyści.  Ważne jest ustabilizowanie sytuacji w stoczni, a potem jej rozwój. Uwzględniamy w nich pojawiające się obecnie trendy w tej branży, kładąc nacisk m.in. na nowoczesne technologie. Każdy z przygotowanych przez nas wariantów jest ekonomicznie opłacalny, oczywiście przy spełnieniu pewnych warunków i współpracy”, wyjaśnia Joanna Zakrzewska, rzecznik ARP. Prace zespołu negocjacyjnego prowadzi Andrzej Kensbok, wiceprezes ARP.

REAKCJA ZWIĄZKOWCÓW

Na początku czerwca tego roku związkowcy z NSZZ Solidarność wysłali do Sierhija Taruty list, w którym napisali o braku zamówień, problemach z płynnością finansową stoczni, o braku pieniędzy nawet na materiały spawalnicze i poważnym ryzyku braku środków na wynagrodzenia. Stronie ukraińskiej zarzucili też niedotrzymanie wiele razy składanych obietnic. Związkowcy opowiedzieli się za szybkimi zmianami i podjęciem działań przez Agencję Rozwoju Przemysłu. „Strona ukraińska musi odbudować wiarygodność, bo w wielu wypadkach nie mówiła prawdy. Począwszy od zapewnień o budowie statków, a skończywszy na tym, że zmiany w zarządzie GSG są bezpieczne dla funkcjonowania spółek. A wiadomo, że nie są”, żalił się mediom Roman Gałęziewski, przewodniczący Komisji Międzyzakładowej NSZZ „Solidarność” Stoczni Gdańskiej.  Może nie podoba się, że Ludmiła Buimister, prezes GSG, jest absolwentką Moskiewskiego Państwowego Instytutu Stosunków Międzynarodowych (MGIMO) ze specjalizacją w Międzynarodowym Prawie Morskim?... „Skarb Państwa zrobił bardzo wiele na rzecz rozwoju spółek GSG, ale troska o rozwój firmy musi być też po stronie ukraińskiego właściciela. Tymczasem strona ukraińska, która ma większość w zarządzie blokuje wszystkie propozycje  Skarbu Państwa”, dodał rozgoryczony związkowiec.  Propozycje ARP skierowane wobec GSG związkowcy ocenili pozytywnie, ale nie kryją swojego rozczarowania, co do ukraińskiego właściciela.

Jeszcze nie tak dawno, w marcu 2014 r. związkowcy byli nim zachwyceni. „Jesteśmy dumni, że właścicielem naszego zakładu jest człowiek, który się określił po stronie europejskiej”, mówił przewodniczący Gałęziewski w kontekście nominacji Taruty na gubernatora Doniecka.

Niestety, ukraiński oligarcha nie mógł objąć urzędu, bowiem następnego dnia po nominacji, prawie 3 tys. osób protestowało przeciwko mianowaniu go na gubernatora.  W tym samym czasie stocznia w Gdańsku ledwo dyszała, pracownikom płacono pensję w ratach, gdy majątek Taruty był wtedy szacowany na 2 mld USD, a „Forbes" zaliczył go do grona  500 najbogatszych ludzi na świecie.  Związkowcy ze stoczni, mimo to wspierali, oczywiście, przewrót na Ukrainie i słali listy wraz z zarządem stoczni z gratulacjami do Kijowa.

POMOC RYDZYKA I ROSYJSKI ŚLAD

W historii stoczni gdańskiej, po 1989r. jest sporo niedorzeczności. Popadająca nieustannie w tarapaty finansowe stocznia była ratowana m.in. przez o. Rydzyka z Radio Maryja. W 1997r. powołał on Społeczny Komitet Ratowania Stoczni Gdańskiej i Przemysłu Okrętowego i zaczął sprzedaż „cegiełek” na rzecz ratowania stoczni. Radio Maryja stoczni nie wykupiło, nigdy nie rozliczyło się z przeprowadzonej akcji, na prowadzenie ogólnopolskiej zbiórki pieniędzy pozwolenia  - nie miało. I nikt nie wie, ile pieniędzy wyłudzono pod pozorem ratowania stoczni.

Gdańszczanin, Tomasz Hutyra w sierpniu 2007 r. (rządy PiS) napisał list do premiera Jana Olszewskiego, w nim, m.in.: „Cztery miesiące temu, gdy odwiedziłem Pana w Kancelarii Prezydenta, zdałem Panu relację o tym, że możemy spodziewać się załamania wyników ekonomicznych w Stoczni Gdańskiej, że zarząd stoczni działa na jej szkodę i nie ma już czasu zupełnie na jakiekolwiek kosmetyczne zmiany kierownictwa w stoczni”.  
Dostał wtedy odpowiedź od premiera, że prezydent Lech Kaczyński „nigdy nie zgodzi się na sprzedaż inwestorom z Ukrainy, bowiem za nimi stoi koncern Donbas, na który prawdopodobnie wpływ mają rosyjskie służby specjalne powiązane z dawnymi interesami KGB”.  Stocznię jednak sprzedano. "Nie odbył się żaden przetarg, nie porównano różnych ofert i nie wybrano najlepszej z nich. (...) To jedna z bardziej mętnych prywatyzacji dokonanych w Polsce. Inwestora wyłoniono w drodze zakulisowych negocjacji”, podsumował transakcję red. Witold Gadomski w Gazecie Wyborczej.

SYTUACJA STOCZNI JEST TRUDNA

W latach 2007–2016 stocznia tylko cztery razy wypracowała zysk netto, korzystając przy tym dwukrotnie z pomocy udzielonej przez rząd. „Zjedzono” rezerwy i wyprzedawano majątek trwały, bo stocznia zawsze miała stratę na sprzedaży. „Jeśli nie dojdzie do porozumienia z Ukraińcami, wykorzystamy m.in. aktywa Pomorskiej SSE, ważne dla rozwijania produkcji stoczniowej”, zapowiedział prezes ARP Marcin Chludziński. Jego zdaniem, strona ukraińska po raz kolejny oczekuje pomocy, co nie jest już możliwe, choćby ze względu na ograniczenia przepisów UE. „Nie zamierzamy ulegać presji i chcemy w sposób satysfakcjonujący dla Skarbu Państwa rozwiązać ten problem”, zapowiedział.  Polacy chcą, by Ukraiński Związek Przemysłowy Donbasu, którego współwłaścicielem jest Serhij Taruta, również dokapitalizował stocznię.

MOIM ZDANIEM…

Przemysł okrętowy, nie tylko w Polsce, cechuje wysoki poziom ryzyka, jest bardzo kapitałochłonny i wymaga skoordynowanych działań w całej gospodarce narodowej, związanych m.in.: z transportem wodnym, obronnością czy energetyką wiatrową na morzu. Stocznie pracują w cyklach wielomiesięcznej budowy statków i przy nadtonażu w światowej flocie handlowej, przewadze potencjału stoczniowego w krajach Dalekiego Wschodu, a także przy bardzo długich procesach budowy okrętów dla wojska – zdolność kredytowa stoczni, zwłaszcza europejskich, jest wątpliwa w wielu przypadkach. Dlatego też pomysł reanimowania Stoczni Gdańskiej uważam za chybiony.

Nie mniej jednak, pozostawianie jej nadal w rękach ukraińskiego oligarchy - także nie wróży nic dobrego. 
Opublikowano
SPUTNIK Polska,  (MAI Russia Today), Rosja

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz