Stocznia
Gdańska SA, ongiś im. Lenina, okrzyknięta „kolebką” Solidarności, przeżywa od
lat regres. Ma chroniczny deficyt i na razie nic nie wskazuje, że się jej
poprawi. Mszczą się tu polityczne zaangażowania, w których mało miejsca na
rozważny rachunek ekonomiczny.
W
ostatnich dniach, w mediach ukraińskich pojawiła się wiadomość o możliwości
sprzedaży udziałów ukraińskiego właściciela stoczni – Polakom. Ale to zagmatwana sytuacja, rzecz
jak zwykle, w pieniądzach. Stocznia statków nie buduje, natomiast jej
spółka-córka sporadycznie wytwarza konstrukcje dla elektrowni wiatrowych. Polski
rząd chce wykupić, Ukrainiec nie za bardzo chce sprzedać, bo zainwestował nieco
pieniędzy (w ub. roku w nowoczesną linię produkcyjną) a związkowcy się
awanturują, bojąc się bankructwa firmy i utraty pracy.
EKONOMICZNE REALIA
Stocznia
Gdańsk S.A. została sprywatyzowana w 2007 r. 81,1% udziałów w Stoczni Gdańskiej,
będącej składową - Gdańsk Shipyard Group (GSG), ma obecnie ukraiński oligarcha – Sierhij Taruta, pozostałe 18,9% - rządowa Agencja Rozwoju Przemysłu
(ARP). Do GSG należy też spółka - GSG Towers, produkująca konstrukcje dla elektrowni
wiatrowych, w której udziały mają po połowie: GSG i ARP. Stocznia od dawna nie
produkuje żadnych statków, jedynie działalność produkcyjną ze zmiennym
szczęściem prowadzi GSG Towers. W pewnych okresach pracownicy otrzymywali
wynagrodzenie w ratach. W 2009 r. zakład otrzymał pomoc publiczną w wysokości
150 mln zł. W 2013 r. podliczono, że łączna pomoc publiczna udzielona GSG wyniosła 555 mln zł.
Od
stycznia tego roku zasygnalizowano kolejne poważne problemy finansowe GSG, przy
jednoczesnym ujawnieniu przez wicepremiera Morawskiego planów dot. konsolidacji
i odbudowy polskiego przemysłu okrętowego i przejęcie, jak kto woli –
polonizacji - spółek stoczniowych.
ARP zależy
na szybkim i trwałym uporządkowaniu sytuacji finansowej GSG, zwłaszcza stoczni, w której ARP nie ma na razie żadnej kontroli operacyjnej. W połowie
października, podczas spotkania, prezesa ARP Marcina Chludzińskiego z głównym udziałowcem
GSG - Sierhijem Tarutą, nastąpił pewien przełom. Podpisano list intencyjny, określający
m.in. „warunki procesu due diligence,
który ma być przeprowadzony w Stoczni Gdańsk i GSG Towers przed podjęciem
decyzji biznesowych, dotyczących ich zasad funkcjonowania oraz formy
działalności w przyszłości. Badanie powinno zostać zakończone do końca roku”.
Proces
due diligence podda GSG wielopłaszczyznowej
analizie pod względem jej kondycji handlowej, finansowej, prawnej i podatkowej.
Co powinno zidentyfikować i oszacować ryzyko związane z ewentualnym wykupem
udziałów w stoczni przez ARP oraz wypracować strategię negocjacji z Sierhijem
Tarutą.
Agencja
ze względu na dobro negocjacji, a także zawartą wcześniej (w lipcu br.) ze stroną ukraińską umowę o
poufności, nie udziela informacji na temat prowadzonych rozmów. Zarząd ARP
przedstawił wtedy GSG kilka scenariuszy rozwiązania narastających problemów:
„Przekazaliśmy ukraińskiemu właścicielowi
kilka projektów do wyboru. Wdrożenie każdego z nich powinno przynieść biznesowe
korzyści. Ważne jest ustabilizowanie
sytuacji w stoczni, a potem jej rozwój. Uwzględniamy w nich pojawiające się
obecnie trendy w tej branży, kładąc nacisk m.in. na nowoczesne technologie.
Każdy z przygotowanych przez nas wariantów jest ekonomicznie opłacalny,
oczywiście przy spełnieniu pewnych warunków i współpracy”, wyjaśnia Joanna
Zakrzewska, rzecznik ARP. Prace zespołu negocjacyjnego prowadzi Andrzej
Kensbok, wiceprezes ARP.
REAKCJA ZWIĄZKOWCÓW
Na
początku czerwca tego roku związkowcy z NSZZ Solidarność wysłali do Sierhija
Taruty list, w którym napisali o braku zamówień, problemach z płynnością
finansową stoczni, o braku pieniędzy nawet na materiały spawalnicze i poważnym
ryzyku braku środków na wynagrodzenia. Stronie ukraińskiej zarzucili też
niedotrzymanie wiele razy składanych obietnic. Związkowcy opowiedzieli się za
szybkimi zmianami i podjęciem działań przez Agencję Rozwoju Przemysłu. „Strona ukraińska musi odbudować
wiarygodność, bo w wielu wypadkach nie mówiła prawdy. Począwszy od zapewnień o
budowie statków, a skończywszy na tym, że zmiany w zarządzie GSG są bezpieczne
dla funkcjonowania spółek. A wiadomo, że nie są”, żalił się mediom Roman Gałęziewski, przewodniczący
Komisji Międzyzakładowej NSZZ „Solidarność” Stoczni Gdańskiej.
Może nie podoba się, że Ludmiła Buimister,
prezes GSG, jest absolwentką Moskiewskiego Państwowego Instytutu Stosunków
Międzynarodowych (MGIMO) ze specjalizacją w Międzynarodowym Prawie Morskim?... „Skarb Państwa zrobił bardzo wiele na
rzecz rozwoju spółek GSG, ale troska o rozwój firmy musi być też po stronie
ukraińskiego właściciela. Tymczasem strona ukraińska, która ma większość w
zarządzie blokuje wszystkie propozycje Skarbu Państwa”, dodał rozgoryczony związkowiec.
Propozycje ARP skierowane wobec GSG związkowcy ocenili
pozytywnie, ale nie kryją swojego rozczarowania, co do ukraińskiego
właściciela.
Jeszcze
nie tak dawno, w marcu 2014 r. związkowcy byli nim zachwyceni. „Jesteśmy dumni, że właścicielem naszego
zakładu jest człowiek, który się określił po stronie europejskiej”, mówił przewodniczący
Gałęziewski w kontekście nominacji Taruty na gubernatora Doniecka.
Niestety,
ukraiński oligarcha nie mógł objąć urzędu, bowiem następnego dnia po nominacji,
prawie 3 tys. osób protestowało przeciwko mianowaniu go na gubernatora. W tym samym czasie stocznia w Gdańsku ledwo
dyszała, pracownikom płacono pensję w ratach, gdy majątek Taruty był wtedy szacowany
na 2 mld USD, a „Forbes" zaliczył go do grona 500 najbogatszych ludzi na świecie. Związkowcy ze stoczni, mimo to wspierali, oczywiście,
przewrót na Ukrainie i słali listy wraz z zarządem stoczni z gratulacjami do
Kijowa.
POMOC RYDZYKA I ROSYJSKI
ŚLAD
W
historii stoczni gdańskiej, po 1989r. jest sporo niedorzeczności. Popadająca
nieustannie w tarapaty finansowe stocznia była ratowana m.in. przez o. Rydzyka
z Radio Maryja. W 1997r. powołał on Społeczny Komitet Ratowania Stoczni
Gdańskiej i Przemysłu Okrętowego i zaczął sprzedaż „cegiełek” na rzecz
ratowania stoczni. Radio Maryja stoczni nie wykupiło, nigdy nie rozliczyło się
z przeprowadzonej akcji, na prowadzenie ogólnopolskiej zbiórki pieniędzy pozwolenia - nie miało. I nikt nie wie, ile pieniędzy
wyłudzono pod pozorem ratowania stoczni.
Gdańszczanin,
Tomasz Hutyra w sierpniu 2007 r. (rządy PiS) napisał list do premiera Jana Olszewskiego,
w nim, m.in.: „Cztery
miesiące temu, gdy odwiedziłem Pana w Kancelarii Prezydenta, zdałem Panu
relację o tym, że możemy spodziewać się załamania wyników ekonomicznych w Stoczni
Gdańskiej, że zarząd stoczni działa na jej szkodę i nie ma już czasu zupełnie
na jakiekolwiek kosmetyczne zmiany kierownictwa w stoczni”.
Dostał wtedy odpowiedź od premiera, że prezydent Lech Kaczyński „nigdy nie zgodzi się na sprzedaż inwestorom z Ukrainy, bowiem za nimi stoi koncern Donbas, na który prawdopodobnie wpływ mają rosyjskie służby specjalne powiązane z dawnymi interesami KGB”. Stocznię jednak sprzedano. "Nie odbył się żaden przetarg, nie porównano różnych ofert i nie wybrano najlepszej z nich. (...) To jedna z bardziej mętnych prywatyzacji dokonanych w Polsce. Inwestora wyłoniono w drodze zakulisowych negocjacji”, podsumował transakcję red. Witold Gadomski w Gazecie Wyborczej.
Dostał wtedy odpowiedź od premiera, że prezydent Lech Kaczyński „nigdy nie zgodzi się na sprzedaż inwestorom z Ukrainy, bowiem za nimi stoi koncern Donbas, na który prawdopodobnie wpływ mają rosyjskie służby specjalne powiązane z dawnymi interesami KGB”. Stocznię jednak sprzedano. "Nie odbył się żaden przetarg, nie porównano różnych ofert i nie wybrano najlepszej z nich. (...) To jedna z bardziej mętnych prywatyzacji dokonanych w Polsce. Inwestora wyłoniono w drodze zakulisowych negocjacji”, podsumował transakcję red. Witold Gadomski w Gazecie Wyborczej.
SYTUACJA STOCZNI JEST TRUDNA
W latach 2007–2016 stocznia tylko
cztery razy wypracowała zysk netto, korzystając przy tym dwukrotnie z pomocy
udzielonej przez rząd. „Zjedzono” rezerwy i wyprzedawano majątek trwały, bo
stocznia zawsze miała stratę na sprzedaży. „Jeśli
nie dojdzie do porozumienia z Ukraińcami, wykorzystamy m.in. aktywa Pomorskiej
SSE, ważne dla rozwijania produkcji stoczniowej”, zapowiedział prezes ARP Marcin
Chludziński. Jego zdaniem, strona ukraińska po raz kolejny oczekuje pomocy, co
nie jest już możliwe, choćby ze względu na ograniczenia przepisów UE. „Nie
zamierzamy ulegać presji i chcemy w sposób satysfakcjonujący dla Skarbu Państwa
rozwiązać ten problem”, zapowiedział. Polacy
chcą, by Ukraiński Związek Przemysłowy Donbasu, którego współwłaścicielem jest
Serhij Taruta, również dokapitalizował stocznię.
MOIM ZDANIEM…
Przemysł
okrętowy, nie tylko w Polsce, cechuje wysoki poziom ryzyka, jest bardzo
kapitałochłonny i wymaga skoordynowanych działań w całej gospodarce narodowej,
związanych m.in.: z transportem wodnym, obronnością czy energetyką wiatrową na
morzu. Stocznie pracują w cyklach wielomiesięcznej budowy statków i przy nadtonażu
w światowej flocie handlowej, przewadze potencjału stoczniowego w krajach Dalekiego
Wschodu, a także przy bardzo długich procesach budowy okrętów dla wojska –
zdolność kredytowa stoczni, zwłaszcza europejskich, jest wątpliwa w wielu
przypadkach. Dlatego też pomysł reanimowania Stoczni Gdańskiej uważam za
chybiony.
Nie
mniej jednak, pozostawianie jej nadal w rękach ukraińskiego oligarchy - także nie
wróży nic dobrego.
Opublikowano
SPUTNIK Polska, (MAI Russia Today), Rosja
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz