25 marca 2016

Drogowskazy



Marc Chagall - "Ukrzyżowany"
Pogardzanie ludźmi i ich ubóstwienie leżą tuż obok siebie. A ten dobry człowiek, który przejrzał to wszystko czując wstręt do ludzi – odsuwa się od nich i pozostawia ich samym sobie. Ten, który woli dla siebie uprawiać swoją grządkę, niż spodlić się w życiu publicznym, podlega tej samej pokusie pogardy człowieka, co i człowiek zły.
Jego pogarda jest wprawdzie bardziej wytworna, bardziej prawa, ale również bardziej bezowocna i uboższa w czyny. Wobec faktu Bożego wcielenia jest ta pogarda tak samo nie na miejscu, jak i tyrańska pogarda.
Kto gardzi człowiekiem, gardzi tym, co ukochał Bóg, więcej: gardzi postacią samego wcielonego Boga.
Istnieje jednakże i inna miłość do ludzi, prawa – w zamiarach, ale równa pogardzie. U jej podstaw leży ocena człowieka według li tylko drzemiących w nim wartości, według jego czerstwego zdrowia, trzeźwego rozsądku i głębokiej dobroci. Najczęściej miłość ta wzrasta w czasach spokoju, ale również w okresach wielkich kryzysów. Przypadkowe rozbłyśnięcie tych wartości może się stać podstawą osiąganej z trudem, szczerej w zamiarach miłości człowieka.
Z wymuszoną wyrozumiałością zło przeinterpretowane bywa w dobro, podłości się nie dostrzega, a usprawiedliwia się czyny karygodne. Z wielu powodów unika się wyraźnego tak, aż w końcu przytakuje się wszystkiemu.
Kocha się stworzony przez siebie obraz człowieka, który niewiele ma już wspólnego z rzeczywistością. l w końcu gardzi się przez to człowiekiem rzeczywistym, którego ukochał Bóg i którego istotę wziął na siebie.
Znać rzeczywistego człowieka i nim nie gardzić – taka postawa możliwa jest tylko dzięki wcieleniu Boga.

Ks. dr Dietrich Bonhoeffer 
Krzyż i Zmartwychwstanie, rozdz.13 „Ecce Homo”



Zapisałam 5 lat temu kilka osobistych refleksji z okazji Wielkiego Piątku. 
Okazują się być aktualne do dzisiaj, 
przytaczam je niżej z drobnymi uaktualnieniami


Miejsce urodzenia i lata dziecięce spędzone w innej, zachodniej kulturze, czynią mnie poniekąd Brytyjką. Miałam szczęście być wychowywaną w dwóch rytach wyznaniowych jednocześnie – protestanckim (luterańskim) i rzymskokatolickim. Ekumeniczny dom i ekumeniczne wychowanie. Rodzice uzgodnili, że otrzymamy z bratem nauki religii obu wyznań rodziców, tradycje i zwyczaje z nim i związane – także.

Rodzice nas ochrzcili w kościele protestanckim (anglikańskim), komunię mieliśmy jako nastolatki, katolicką, ale indywidualną i w wieku konfirmacyjnym u luteran, czyli później niż dzieci katolickie. W wielkanocnej tradycji domowej na równi  – ważny był i Wielki Piątek i niedzielne Zmartwychwstanie. Nauka religii katolickiej w szkole, luterańskiej – w kościelnej szkółce niedzielnej.

Kiedy będziemy samodzielni, uzgodnili rodzice, sami wybierzemy to, co nam najbliższe. Jeszcze w liceum wybrałam luteranizm, chociaż nie manifestowałam go publicznie. Mama, katoliczka, domyślała się, ale milczała, cierpiąc jednak z tego powodu. A ja nie chciałam jej tego cierpienia potęgować. 
Obyczaje świąteczne  (bożonarodzeniowe czy wielkanocne), kultywowane  wg polskiej tradycji ziemiańskiego domu mojej Mamy, były zachowane aż do chwili jej śmierci. I teraz też są, ale nie mają katolickiego, sakralnego znaczenia. Nie ma wielkanocnego świecenia potraw w kościele, choć stary, liczący dziesięciolecia gipsowy baranek z czasów mojej podstawówki i tradycyjny zestaw  polskiej „święconki”  są na stole w czasie niedzielnego, uroczystego śniadania. Taty, którego praktycznie nie było w domu, moje decyzje nie zdziwiły, bowiem  jego zdaniem - „wrodziłam się w dziadka” protestanta.

Wiele przyczyn legło u podstaw tej decyzji.

Poza typowo teologicznymi i doktrynalnymi przyczynami, były też natury czysto społecznej. Blichtr i bogactwo, jakimi afiszuje się Kościół rzymskokatolicki w Polsce w kontraście do niezbyt bogatego polskiego społeczeństwa i wynikające z tego relatywne kryteria oceny ludzi – były też ważne w tej decyzji. Powściągliwość i skromność, jaka cechuje kościoły protestanckie były mi bliższe. Upolitycznienie i hipokryzję duchownych rzymskokatolickich też trudno było mi akceptować. Tak było w PRL, III RP, i tak jest do dzisiaj.

Człowiek jest z natury nieco leniwy i do wielu spraw podchodzi, rzekłabym ekonomicznie, chce mieć wiele, jak najmniejszym kosztem. Dlatego szukałam już gotowych reguł życia. Kiedy dokonywałam wyboru wyznania, byłam na etapie świadomego formułowania zasad, jakimi chcę się kierować w życiu – osobistego kodeksu etycznego.  

Cywilizacja, w jakiej się wychowałam, podpowiadała mi wzorce chrześcijańskie, oparte na starożydowskim Dekalogu, dorzucając ewangeliczne Kazanie na górze Jezusa. Luteranizm uczył czytania Biblii od najmłodszych lat, stąd niezła jej znajomość podpowiadała mi, by owo Kazanie na górze uznać za pewnego rodzaju wektor w tym osobistym kodeksie etycznym.

Katolicyzm bardziej skłania się ku katalogom różnych grzechów, jest skierowany ku zakazom i karom, luteranizm  ukierunkowując na Kazanie na górze – podpowiadał praktyczne rozwiązania i afirmował miłość Boga.

Im byłam starsza tym bardziej pasjonowała mnie etyka luterańska.

Najpierw był Max Weber i jego „Etyka protestancka” oraz protestancki etos pracy. Potem odkryłam dla siebie luterańskiego teologa i etyka, ks. dra Dietricha Bonhoeffera, jego „Etykę” a przede wszystkim  pisma i listy.  

Podoba mi się optyka Bonhoeffera w postrzeganiu chrześcijaństwa. Jest bardzo bliska mojej. U niego liczy się postawa w życiu, nazywa to „żywą ewangelią”.

I nie chodzi tu o manifestacje z krzyżami w rękach po Krakowskim Przedmieściu, procesje po miastach i wsiach, pielgrzymki do „miejsc świętych”, nachalna ewangelizacja wszystkich dookoła, wieszanie krzyży i „świętych” obrazów, gdzie się tylko da. Nie o Caritasy i Matki Teresy. Nawet nie cały rząd z prezydentem  RP włącznie, na klęczkach w kościele. 
Nie w tym rzecz.

Dietrich Bonhoeffer  uważał, że tylko codzienna działalność na rzecz drugiego człowieka jest powołaniem chrześcijanina. „Nasz stosunek do Boga jest nowym życiem, polegającym na ‚byciu dla innych’, na współudziale w bycie Jezusa! Nie jakieś nieskończone, nieosiągalne zadania są transcendencją, lecz dany w tej chwili i osiągalny bliźni”, pisał Bonhoeffer.

Miarą chrześcijanina ma być po prostu zaangażowanie w kluczowe problemy społeczne współczesnego świata. W ten sposób Bonhoeffer pojmował naśladowanie Jezusa i dawanie świadectwa prawdzie. Istotą  teologii, jaką głosił jest teologia krzyża.

W bonhoefferowskiej interpretacji chrześcijaństwa zajmuje ona miejsce szczytowe: jeżeli Chrystus stał się człowiekiem i okazał się posłuszny Bogu i swemu przeznaczeniu, a triumfem Jego była Golgota, to życie chrześcijanina, polega na naśladowaniu Chrystusa, które przejawia się w „byciu dla innych” w centrum problemów i wyzwań świeckiego świata, gdzie jest ból, cierpienie i odrzucenie.   „Nie ma innej drogi odnowy Kościoła, cywilizacji i świata” uważał ks. Bonhoeffer.    

Ale to nie taka droga, jaką lansuje m.in. część polskich duchownych Kościoła rzymskokatolickiego, Radio Maryja, czy takie partie, jak PiS i jej obecne władze rządzące Polską.

Dietrich Bonhoeffer najlepiej wiedział, co to oznacza, ponieważ jego teologia zawsze była wypadkową jego teologicznej refleksji i życiowych doświadczeń.

Jako czynny antyfaszysta zostaje aresztowany 5 kwietnia 1943 r. i osadzony w więzieniu śledczym Wehrmachtu w Tegel. Po nieudanym zamachu na Hitlera oraz odnalezieniu akt o działalności ruchu oporu w Zossen, Bonhoeffer zostaje 8 października 1944 r. przeniesiony do berlińskiego więzienia gestapo.

5 kwietnia 1945 r. na rozkaz Hitlera zarządzono, że Bonhoeffer i inni członkowie ruchu oporu z szeregów Abwehry zostaną zgładzeni. 8 kwietnia w obozie koncentracyjnym Flossenbürg, do którego przewieziono więźniów, sąd pod przewodnictwem Ottona Thorbecka wszystkich oskarżonych: ks. dra Bonhoeffera, admirała Canarisa i innych oficerów skazał na śmierć. Wyrok wykonano nazajutrz. 9 kwietnia ks. dr Dietrich Bonhoeffer został powieszony. Miesiąc później wojska radzieckie i polskie wyzwoliły spod hitlerowskiej władzy Berlin i nazistowska III Rzesza Niemiecka skapitulowała.

W ostatnich listach więziennych widać, jak  Bonhoeffer odczytuje na nowo przesłanie biblijne i reinterpretuje swoją wcześniejszą teologię.

Osobistą sytuację życiową rozumie, jako konsekwencję usilnych poszukiwań sposobu realizacji swojego osobistego „naśladowania” Chrystusa, w wyniku, których zaangażował się w konspirację i współpracę z garstką ludzi, często areligijnych, którzy ryzykując wszystko mieli odwagę przeciwstawić się nieludzkiemu, bezbożnemu systemowi politycznemu i jego ideologii. I tak jak Chrystus zapłacili za to cenę najwyższą.

Choć Bonhoeffer osobiście nigdy nie wspomina o grożącej mu śmierci, jako o aspekcie krzyża – trudno powiedzieć, czy z niechęci do wszelkiej pozy, np. męczennika, czy też z przemożnego pragnienia życia – niemniej fakt jego egzekucji stał się najważniejszym dowodem na to, że potrafił nie tylko w sposób bezkompromisowy pisać o najistotniejszych sprawach, ale pozostać im wierny, aż do śmierci. Tak jak Ten, za Którym poszedł…

Nie ma we mnie takiego heroizmu, i nawet tak głębokiej wiary, jak u ks. Bonhoeffera, niemniej jednak staram się żyć zgodnie z zasadami etycznymi, jakie wyznaję i swoje chrześcijaństwo akcentować codziennym życiem.

Marc Chagall - "Golgota"
Dzisiaj jest trudno być dobrym chrześcijaninem w Polsce, gdzie dookoła kwitnie agresja, werbalna przede wszystkim, potworna pogarda wobec drugiego człowieka i nieustanne naruszanie godności ludzkiej, manifestowane przede wszystkim przez rządzące Polską polityczne elity i ich zwolenników oraz media. 
Gdzie krzyż, symbol dla każdego luteranina - święty, stał się rekwizytem, używanym bezpardonowo do walki politycznej lub sekciarskiego kultu tragicznie zmarłego prezydenta RP.
Jak się zachować, co i przed czym, lub przed kim bronić, i jak, do jakich granic się posunąć? …
Na te pytania, które często sobie stawiam, czasem nie potrafię znaleźć odpowiedzi,
Coraz częściej, niestety…

Przedruk z komentarzem
Bumerang Polski (Australia), 25 marca 2016r.
(komentarz z Bumeranga Polskiego  - wyżej)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz