12 maja 2016

Polska żurnalistyka w objęciach służb specjalnych





 

Proszę Państwa, służby specjalne inwigilowały również pięćdziesięciu dwóch dziennikarzy.

Mariusz Kamiński,
minister-koordynator służb specjalnych
Sejm RP, 11 maja 2016r. 

Inwigilacja dziennikarzy w Polsce
W Polsce od 1989r. trwa nieprzerwanie szalenie ostra wojna podjazdowa ugrupowań politycznych wywodzących się z opozycji „solidarnościowej” i z przemiennym szczęściem, dzięki wyborcom, sięgających po władzę w kraju. Jedną z metod tej wojny jest bezpardonowe rozliczanie przeciwników politycznych, przy jednoczesnym powielaniu z pełną premedytacją tych samych grzechów.  

Polscy dziennikarze są aktywną, a nawet kreatywną stroną w tej bardzo często żenującej bratobójczej wojnie spadkobierców dawnej ”Solidarności”, która „obaliła komunizm w Polsce”.

11 maja odbyła się kolejna ofensywa PiS przeciwko sprawującym władzę w poprzedniej kadencji. Przebiegała ona pod kryptonimem: Raport po rządach Platformy Obywatelskiej i Polskiego Stronnictwa Ludowego”, polem bitwy był Sejm, a stosunek poprzedników PiS do dziennikarzy, przede wszystkim opozycyjnych – jednym z rodzajów ofensywnej broni użytej w tej bitwie.


Frontalny atak

Wystąpienie Mariusza Kamińskiego, ministra koordynatora służb specjalnych (mam obowiązek poinformować Państwa oraz opinię publiczną o wynikach audytu przeprowadzonego w służbach specjalnych za lata 2007-2015) wywołało naturalne poruszenie w światku dziennikarskim. Żurnalistyka związana z obozem obecnej władzy triumfuje: byliśmy prześladowani, tajniacy siedzieli nam na ogonie! Wolność mediów była ewidentnie naruszana.

„Proszę Państwa, służby specjalne inwigilowały również pięćdziesięciu dwóch dziennikarzy”, rzucał słowa jak granaty minister-koordynator. „Inwigilacja ta polegała m.in. na bilingowaniu ich telefonów, pozyskiwaniu danych dotyczących miejsca logowań telefonów, sporządzaniu analiz dotyczących wszystkich osób, z jakimi kontaktowali się telefonicznie dziennikarze, częstotliwości tych kontaktów i miejsc pobytu dziennikarzy, a także na ustaleniu danych adresowych dziennikarzy i zbieraniu informacji o ich sytuacji rodzinnej”. Zgodnie z prezentowanym audytem, wobec części dziennikarzy zastosowano „działania operacyjne, polegające na bezpośredniej obserwacji spotkań, w jakich uczestniczyli, połączonej z dokumentowaniem fotograficznym tych spotkań”. Wobec siedmiu dziennikarzy „użyto specjalistycznego sprzętu technicznego służącego ujawnianiu wszystkich numerów telefonów, jakimi faktycznie posługiwali się dziennikarze”.  
Wobec  dwóch dziennikarzy „prowadzono kontrolę operacyjną polegającą na podsłuchu telefonicznym”. Przeprowadzano rewizje w redakcjach.

Różne były powody działań operacyjnych ABW wobec dziennikarzy, m.in.: afera „hazardowa”, „taśmowa”, badanie przez dziennikarzy działalności Komisji  Weryfikacyjnej WSI, wycieki do mediów danych poufnych.   

Przy tzw. aferze „hazardowej”, wg ministra Kamińskiego, działaniami operacyjno-rozpoznawczymi objęto 30 dziennikarzy, głównie z „Rzeczpospolitej”, piszących o tej aferze. Jak podaje Mariusz Kamiński, chodziło nie tylko o ujawnienie źródeł informacji, z których korzystali dziennikarze w swojej pracy, ale także „rozpracowanie środowiska dziennikarzy śledczych”. Planowano „przeprowadzenie prowokacji”, czyli kontrolowane przekazanie dziennikarzom informacji niejawnych. 

„W ocenie ABW były to działania (wobec dziennikarzy – przy. red.) nieuzasadnione i nielegalne” dowodził z trybuny sejmowej minister Kamiński. 


Bezprawie zakazane, ale nie wobec wszystkich

Prawie równolegle do bitwy sejmowej, tego samego dnia na portalu internetowym „wPolityce.pl”, którego zespół stanowią m.in. dziennikarze objęci działaniami operacyjnymi ABW poprzedniego rządu (m.in. Michał Karnowski i Piotr Zaremba) opublikowano „pełną listę 52 dziennikarzy inwigilowanych za czasów Platformy!".

Nie mniej jednak, nie jest to pełna lista śledzonych żurnalistów. Jak informuje portal, „nie przedstawiono nazwisk dziesięciu (10) dziennikarzy, którzy byli w zainteresowaniu operacyjnym ABW, w związku z ich kontaktami z zagranicznym dziennikarzem podejrzewanym o prowadzenie działalności szpiegowskiej na terenie RP”.

I tu jest pies pogrzebany. 
Relatywizm w prezentowanych ocenach jest a z nadto rzucający się w oczy. Jeśli „ofiarami” działania tajnych służb poprzedniego rządu, są dziennikarze związani z obozem Jarosława Kaczyńskiego – to jest to bezprawie.

Gdy takie same represje dotykają korespondenta mediów rosyjskich, pracujących legalnie w Polsce, bo red. Leonida Swiridowa mam tu na myśli – to mamy białą plamę i nożyce cenzora Agencji.

ABW, poza podejrzenia o szpiegostwo wobec red. Swiridowa i to totalnie zakamuflowane - nie wyszła, o szpiegostwo nie oskarżyła z prozaicznego powodu – braku dowodów winy.

Ale zrobiła wszystko, by Rosjanina z Polski wyrzucić i dać mu zakaz przebywania na obszarze UE do 2020r. Przy okazji obejmując swymi działaniami operacyjnymi polskich dziennikarzy, którzy znają red. Swiridowa i utrzymują z nim kontakt. Pewnie nadal szukają na niego cokolwiek, by swoje podejrzenia uwiarygodnić. Widać, jak don Kichot, lubią walkę z wiatrakami.

Obecny minister-koordynator tych służb jednak zdania na ten temat nie powiedział i do jawnego naruszania wolności mediów w Polsce - się nie ustosunkował.

Głównym „grzechem” red. Swiridowa, o czym nasze służby doskonale wiedzą i za co go serdecznie nie znoszą, było to, że umożliwił wielu, i to więcej niż 10-ciu polskim dziennikarzom - kontakt z Rosją i pobyty w niej na wyjazdach studyjnych, co zaowocowało także współpracą niektórych z nich z rosyjskimi mediami państwowymi, w Polsce określanymi nieco pogardliwie „kremlowskimi”, a innym wyżywanie się w „Studiu Wschód” TVP Info.


Doraźna polityka i wolność mediów

Dlaczego do listy ujawnionych nazwisk polskich dziennikarzy śledzonych przez ABW, nie dołączono nazwisk dziesiątki, która zna i kontaktuje się z red. Swiridowem, możemy się tylko domyślać. Z pewnością są nadal pod czujnym okiem tajniaków i minister Kamiński nie może ich ujawnić. Z autopsji wiem, że to nie trudno sprawdzić, i każdy z tych śledzonych przez ABW dziennikarzy-znajomych red. Swiridowa, o tym doskonale wie. Zwłaszcza ci, którzy, na co dzień współpracują z „kremlowskim” Sputnikiem, czyli zgodnie z doktryną polskiej (i amerykańskiej) polityki zagranicznej -  uczestniczą w „rosyjskiej wojnie hybrydowej” z Zachodem. Ja, jako „dziennikarz Sputnika”, oczywiście - też.

Wystąpienie w Sejmie minister koordynator służb specjalnych rządu PiS zakończył deklaracją: Oświadczam, że podczas rządów PiS nikt nie był, nie jest i nie będzie inwigilowany tylko dlatego, że ma inne poglądy polityczne niż rządzący. Nikt nie był nie jest i nie będzie inwigilowany, tylko, dlatego, że brał udział w opozycyjnej demonstracji, czy napisał nieprzychylny rządowi artykuł.  Bo teraz jest wolność zgromadzeń, bo teraz jest wolność słowa, taka wolność, jaką powinno zapewniać demokratyczne państwo prawa!”

Ja natomiast oświadczam, że dopóki red. Swiridow ma zakaz pracy dziennikarskiej w Polsce, jest bezzasadnie podejrzany o szpiegowanie, sądy polskie nie kwapią się z rozstrzygnięciem jego sprawy, a mnie ABW przeszukuje regularnie komputer, monitorują kontakty z Rosjanami i nie tylko, podsłuchuje rozmowy telefoniczne – w żadne tego typu deklaracje nie uwierzę.

Zapewniam jednocześnie, pana ministra koordynatora, że pomimo aktywnej „opieki” jego podwładnych, swego krytycznego spojrzenia na polskie sprawy, a w szczególności na relacje polsko-rosyjskie – nie zmienię, pisać będę, co uważam za stosowne i publikować tam, gdzie uznam za właściwe, zgodnie z moimi konstytucyjnymi prawami.  
Rusofobii za polską rację stanu –  nie uważam, nie pochwalam, i będę ją tępić na każdym kroku. Bo działa na niekorzyść Polski i Polaków.  Do deklarowanej wolności słowa i demokratycznego państwa prawa w obecnej Polsce – mam spore wątpliwości.

 Opublikowano
12 maja 2016r. 

1 komentarz:

  1. Nawet wczorajszy konkurs Eurowizji nie obył się bez polityki i uprzedzeń.Polityczny wydźwięk miała piosenka Ukrainy i dziwne, że jako taka została dopuszczona i jeszcze silnie reklamowana. Wiadomo dlaczego, podobnie jak i zwycięstwo tego utworu.
    Z kolei polski komentator konkursu Artur Orzech był wyraźnie uprzedzony do reprezentanta Rosji - faworyta i zwycięzcy w głosowaniu widzów. Piosenka, która porwała całą Europę nie przypadła do gustu p. Orzechowi i nie krył dezaprobaty w stosunku do państw głosujących na Rosję. Co innego przy głosach na Ukrainę - tu było pełne zrozumienie. Jurorzy polscy, co było do przewidzenia oddali maksymalne 12 punktów na kontrowersyjną piosenkę ukraińską. Ukraina odpłaciła Polsce nieprzyznaniem żadnych punktów. Zrobiono wszystko, by nie zwyciężył typowany na I miejsce reprezentant Rosji. Ukraina posunęła się nawet do szantażu, ogłaszając, że jeśli zwycięży Rosja to zbojkotuje konkurs w Moskwie. O dziwo nikt nie protestował na tak haniebne zachowanie. Widocznie im więcej wolno.
    Dla mnie to piosenka Siergieja Łazariewa jest prawdziwym zwycięzcą - prawdziwy hit, perfekcyjnie wykonany przez bardzo przystojnego artystę. Rosja znów pokazała najwyższą klasę. Jak zawsze.

    OdpowiedzUsuń