04 stycznia 2015

Dramat na morzu



GOSPODARKA MORSKA
ŻEGLUGA
Dla mnie i środowiska morskiego - rok 2015 rozpoczyna się wielką tragedią - żywioł morski pochłonął kolejne ofiary, byli nimi polscy marynarze i oficerowie...



2 stycznia 2015 r.u północnych wybrzeży Szkocji,
zatonął  wraz załogą
m/v „Cemfjord” 
bandery cypryjskiej
niewielki statek niemieckiego armatora, 
przystosowany do transportu cementu.
Armator - Brise Shiffahrts Gmbh z Hamburga poinformował, 
że załoga składała się z  
7 Polaków,  i Filipińczyka.
Polakami byli 
kapitan z dużym doświadczeniem, 
pierwszy oficer i starszy mechanik.
Najmłodszy z Polaków miał 24 lata.
Informację tę potwierdził konsulat RP w Edynburgu. 

Żywioł morski pochłonął:
Czterech Członków Załogi
 z Trójmiasta 
w tym Kapitana statku,
Dwóch Członków Załogi  
z Pomorza Zachodniego
Jednego Członek Załogi
ze środkowej Polski.
oraz
Filipińczyka
Rodziny członków załogi zostały powiadomione o katastrofie
R.I.P.




M/v Cemfjord” został zbudowany w 1984 roku w stoczni w Bremie jako uniwersalny kabotażowiec. Na cementowiec przebudowano go w 1998 roku w Morskiej Stoczni Remontowej w Świnoujściu. M/v "Cemfjord" mógł zabrać na pokład ok. 2,3 tys. t. ładunku. Miał ok. 83 metry długości i 11 szerokości.

Ostatni raz statek widziano 2 stycznia ok. godz. 13.30 czasu lokalnego (14,30 czasu polskiego). Na morzu panowały wówczas bardzo złe warunki atmosferyczne.

Następnego dnia, tj. 3 stycznia, ok. godz. 14.30 czasu lokalnego (15.30 czasu polskiego), załoga promu  m/f "Hossey" zauważyła w cieśninie Pentland Firth, między północno wschodnią Szkocją i Orkadami, w odległości ok. 15 Mm na północny wschód od niewielkiego portu Wick, i ok. 10 Mm od miejsca, gdzie był widziany po raz ostatni m/v „Cemfjord” - przewrócony wrak, którego dziób utrzymywał się nad powierzchnią wody. W pobliżu nie dostrzeżono tratw, ani szalup ratunkowych. Załoga promu zaalarmowała służby ratunkowe, prom zaś pływał około godziny wokół miejsca katastrofy poszukując rozbitków. Opuścił akweny morskiej tragedii dopiero, gdy pojawiły się jednostki ratownictwa morskiego.

Nikt wcześniej nikt nie odebrał żadnych sygnałów alarmowych ze statku…

Pod wieczór 3 stycznia (sobota), ze względu na pogodę, akcja poszukiwań została przerwana, przy wraku nocą czuwał holownik „Hercules”. Wskazywał innym jednostkom niebezpieczne miejsce oraz monitorował miejsce katastrofy.

Następnego dnia, poszukiwania były jeszcze bardziej intensywne. Oprócz czterech statków ratowniczych w poszukiwaniu zaginionych członków załogi uczestniczył okręt brytyjskiej marynarki wojennej "Somerset" i jeden z jej śmigłowców, a także inne jednostki. Poszukiwania skoncentrowano  w rejonie położonym na południe od wyspy South Ronaldsay z archipelagu Orkadów w kierunku otwartego morza na północny wschód od Wick. Znaleziono czerwony nadmuchiwany ponton, ale nie ma pewności, że był on na wyposażeniu statku.

Dzisiaj po południu
(4 stycznia)
wrak statku pochłonęło morze, 
załogi nie odnaleziono.

Po dwóch dniach akcji ratunkowej poszukiwania załogi zostały przerwane i zakończone.   

W zakrojonej na szeroką skalę akcji poszukiwawczej, koordynowanej z Szetlandów,  brały udział śmigłowce RAF-u, statki ratownicze z portów w Thurso, Wick, Longhope i Stromness jak również jednostki ochrony wybrzeża. Według brytyjskiej Agencji Ratownictwa Morskiego i Ochrony Wybrzeża nie zauważono żadnych rozbitków. Pierwotnie planowano odholować wrak do portu Wick, żywioł zdecydował inaczej…

***

- To jedna z najtrudniejszych, jeśli nie najtrudniejsza cieśnina w Europie – uważa kpt. ż.w. Ryszard Ereciński, mówiąc o miejscu, gdzie doszło do katastrofy.- Brzegi Pentland Firth to są wysokie, klifowe ściany, przejście jest z dużą liczbą podwodnych skał, wynurzających się w trakcie odpływu. Kapitan Ereciński dodaje, że niebezpieczne dla statków w cieśninie mogą być wysokie fale. - Dochodzi tam do dużego spiętrzenia wody, jej ściana ma czasem kilka metrów i może zaskoczyć marynarzy.
- Cały czas zmieniają się tam kierunki wiatrów - kpt. ż.w. jacht. Roman Paszke charakteryzuje akweny katastrofy. - Wysokość fal w sobotę wynosiła tam osiem metrów; fala 20-30 proc. większa od pozostałych mogła doprowadzić do przesunięcia ładunku na pokładzie i tym sposobem doszło do utraty stateczności.
Na pytanie czy powodem katastrofy mogła być np.  nieodpowiednia konstrukcja statku,  kpt. ż.w. Marek Błuś, stwierdził - To są niewielkie jednostki, o specyficznej konstrukcji. Taki statek ma niską, wolną burtę i choć pokład jest blisko powierzchni wody, to fale nie stwarzają zagrożenia, ponieważ pokład jest wodoszczelny. Wysoka fala wchodzi przez burtę i po chwili woda swobodnie spływa. Taki statek jest jak zamknięta pława, która się zanurza chwilowo, zostaje przykryta falą, by zaraz się wynurzyć. Nie sądzę więc, by powodem katastrofy była konstrukcja tej jednostki. Na zdjęciach widzimy wystający z morza dziób statku, ale nie wiemy, co jest poniżej lustra wody. Może się przełamał i dlatego zatonął. Mogło też dojść do niewielkiego nawet rozszczelnienia, zamiast sypkiego cementu wewnątrz ładowni zrobiła się płynna breja, która jest bardzo niebezpieczna, bo się łatwo przemieszcza. Rozwój wypadków mógł być bardzo szybki.

- Musimy obawiać się najgorszego, jednak będziemy kontynuować poszukiwania tak długo, jak się da, z użyciem wszystkich środków, które mamy do dyspozycji – mówiła przed kamerami telewizji ITV - Susan Todd z brytyjskiej Agencji Ratownictwa Morskiego i Ochrony Wybrzeża - Przez pewien czas będziemy szukać ludzi w wodzie oraz szalup ratunkowych znajdujących się na pokładzie w nadziei, że komuś udało się w nich.

Konsul Anna Dzięciołowska z Konsulatu generalnego RP w Edynburgu przyznała mediom, że szanse na to, by członkowie załogi przeżyli katastrofę, określane były przez Szkotów jako bliskie zeru. – Pogoda na północy kraju jest fatalna. Wieje bardzo silny wiatr, jest przenikliwie zimno. Według konsul Dzięciołowskiej, to pierwszy tak poważny wypadek statku u wybrzeży Wysp Brytyjskich w ostatnich latach. - Jestem konsulem od 8 lat i tego typu wypadek wydarzył się po raz pierwszy - podkreśla. W rozmowie z dyżurnym koordynującym akcję ratowniczą, inny z pracowników placówki w Edynburgu usłyszał, że ze względu na fatalną aurę i nikłe szanse na przeżycie w tak ekstremalnych warunkach "prawdy o tym, co się tam tak naprawdę stało, nie dowie się nikt". - Załogę uznano za "nieocalałych" – dodał.
Przewrócenie statku, w połączeniu z faktem, że nie odnotowano żadnych wezwań o pomoc może świadczyć o tym, że statek przewrócił się i zaczął tonąć tak nagle i szybko, że nie zdążono z jego pokładu wysłać sygnału Mayday. Z uwagi na fakt, że akcję poszukiwawczo-ratowniczą rozpoczęto dopiero po natknięciu się na wrak, prawdopodobnie zawiodły także automatyczne systemy uruchamiające nadawanie takiego sygnału.

Opr. Na podst. informacji:
PAP, IAR, TVP24,
Gazety Wyborczej, BBC,
Konsulatu Generalnego RP w Edynburgu

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz