02 stycznia 2014

Minął cudowny, udany rok



Jubileuszowy dla mnie rok 2013 uważam za bardzo udany.

Spełnienie marzeń – wydana książka i podróż do Rosji
Książka „ Ze Szczecinem na dziobie. Dziennik kapitana”, bardzo starannie wydana przez szczecińskiego wydawcę ZAPOL w grudniu 2012 r., w styczniu 2013 r. opuściła wydawnictwo i rozpoczęła samodzielne życie z czytelnikami. 
Zawdzięczam to wspaniałym ludziom z Polskiej Żeglugi Morskiej, a zwłaszcza prezesowi spółki Żegluga Polska SA.
Książka powstawała przez lata, wreszcie ukazała się. Finalizowałam nią 100-lecie urodzin mego ojca, 60-lecie powstania Polskiej Żeglugi Morskiej, armatora, u którego pływał i wodowanie armatorskiego masowca m/s „Szczecin”, imiennika parowca o tej samej nazwie i tego samego armatora, na którym pływał jako kapitan  m.in. mój ojciec. I którego rejs sprzed półwiecza, z ładunkiem broni do Indonezji - jest opisany w tej książce.
Książka została przyjęta w lokalnym  środowisku literackim - głębokim milczeniem. 
W maju została natomiast zaprezentowana publicznie przez Stowarzyszenie Dziennikarzy RP Pomorza Zachodniego. 
W środowisku marynarskim książkę przyjęto z wielkim zainteresowaniem. Zwłaszcza w gronie osób pływających w opisywanych czasach. Ktokolwiek trafił z prośbą o nią do mnie, do P.P. Polskiej Żeglugi Morskiej lub jej spółki Żeglugi Polskiej SA – książkę otrzymał. Bardzo często z autorskim autografem. Wydana jako materiał promocyjny szczecińskiego armatora nie jest dystrybuowana przez księgarnie. Natomiast trafia do rąk osób autentycznie nią zainteresowanych w kraju i zagranicą. 
Związkowcy z PŻM przesłali książkę polskim parlamentarzystom, trafiła też do biblioteczki statkowej m/s „Szczecin” i każdego członka jego załogi z pierwszego rejsu z Chin, gdzie go zbudowano do Polski.
Ciepłe słowa na temat wydanej książki skierował ambasador Indonezji w RP i Kancelaria Prezydenta RP. Książka trafiła do prezydenckiej biblioteki  Bronisława Komorowskiego i biblioteki Muzeum Morskiego w Gdyni, niebawem zasili biblioteki obu akademii morskich.  Otrzymała też II nagrodę w konkursie pamiętnikarskim Szczecińskiego Towarzystwa Rozwoju Kultury.
Pragnienie zobaczenia na własne oczy Rosji spełniło się pod koniec września. 
Prawie tygodniowy wyjazd z grupą polskich dziennikarzy  na zaproszenie rosyjskiego koncernu chemicznego JSC ACRON do Moskwy i Kirowska, górniczego miasteczka za kołem podbiegunowym na Półwyspie Kolskim - był dla mnie rewelacyjny. 
Jesienna uroda lasotundry Masywu Chibińskiego, ogrom odkrywkowych kopalni rud apatytowo-neflinowych, wielkiej urody podbiegunowe jeziora – to wszystko wryło się w pamięć. 
Zostały wspaniałe zdjęcia…I artykuły.
Moskwa oszołomiła mnie natomiast monumentalizmem. Standard turystyczny  - pl. Czerwony, Arbat i moskiewskie metro – z braku czasu na typową turystykę -  zaliczyłam galopem.
Niezapomniane wrażenia pozstawił też rejs po rzece Moskwie późnym wieczorem. Widok oświetlonych mostów, monumentalnych budowli, Kremla, gra świateł na wodzie, przęsłach i pylonach, na złotych kopułach cerkwi  na długo zakodowały się przed oczami.
Ale w tym kanonie  ekspresowego zwiedzania Moskwy były prawdziwe rodzynki  jak np.  wieczór w teatrze Bolszoj na spektaklu baletu Opery Paryskiej. Wystawiono na scenie historycznej teatru XIX - wieczną baletową ramotkę pn. "Paquita". 
Dla mnie ten wieczór był szczególny. Wieloletnia przyjaciółka, a potem druga żona  ojca była tancerką i choreografem, prowadziła m.in.  w Szczecinie ognisko baletowe. Świat baletu, kreacje Mai Plisieckiej, Diagilewa, Barysznikowa, legenda Bolszoj były mi doskonale znane. 
Idąc na wieczór baletowy do Bolszoj, czułam się przez los szczególnie wyróżniona, bo być w Bolszoj i obejrzeć tam spektakl baletowy od dziesięcioleci było moim pragnieniem, chociaż nie  liczyłam na to, że mi się uda je ziścić. 
Jestem szalenie wdzięczna organizatorom wyjazdu do Rosji za to, że w programie pobytu znalazł się wieczór baletowy na najpiękniejszej scenie świata. Szczególny też pod względem artystycznym, bowiem miałam okazję poznać wierną rekonstrukcję choreografii z połowy XIX wieku i jednocześnie też - balet Opery Paryskiej. To był naprawdę wyjątkowy i niezwykły wieczór dla mnie.
Wyjazd do Rosji pozwolił mi naocznie uzmysłowić sobie jak wielkie spustoszenie przyniosła krajowi pierestrojka Gorbaczowa, upadek ZSRR i rządy Jelcyna. Ile obecna władza ma do zrobienia i z jakimi problemami się styka. Szczególnie to było widać w Kirowsku, miasteczku górniczym na Półwyspie Kolskim, za kołem podbiegunowym. 

Doświadczenia 
Ze smutkiem zauważyłam też, jak pobieżnie i słabo znają Rosję polscy dziennikarze, jak reagują na to, co mieliśmy okazję w czasie tego studyjnego wyjazdu poznawać. 
Osobnym rozdziałem pobytu w Rosji  była medialna wściekłość kierowana przez spore grono polskiej żurnalistyki pod moim adresem oraz kolegi – rosyjskiego dziennikarza, za ten wyjazd. Pisanie pozytywnie i prawdziwie o Rosji – nie jest dobrze w Polsce widziane. Obowiązuje niepisany standard antyrosyjski i antyputinowski. 
Doświadczyłam tej zasady na własnej skórze, a środowisko zawodowe, nawet ci dziennikarze, z którymi byłam w Rosji - nie wahało się  w stosunku do mojej osoby  naruszać elementarne kanony etyki dziennikarskiej. 
Szczególnie obrzydliwie potraktowano rosyjskiego dziennikarza, korespondenta z Warszawy, który w tym wyjeździe też uczestniczył. Prym wiódł tygodnik "Wprost".
Wylało się na mnie spore wiadro medialnych pomyj. Niemiej jednak przyklejona mi etykietka „usłużnej idiotki Putina” wcale nie przeszkadza. 
Sfrustrowane środowisko dziennikarskie - traktuję z dystansu, wychodząc z założenia, że to raczej ich, a nie mój problem.
Tak samo "alergicznie" zareagowały grupy tzw. "ekspertów" od polityki wschodniej, związane m. in. z dziennikarzami, którzy także byli na tym studyjnym wyjeździe w Rosji.
Oczywiście dąsy pokazało też polskie MSZ.
Minister Sikorski sporo czasu  przed wyjazdem do Rosji zablokował mi obserwację jego wpisów na Twitterze, to samo uczyniła jego małżonka Anne Applebaum. Co wcale mi nie przeszkadza na bieżąco je czytać, cytować je i komentować. Ośmieliłam się w tym ich "ćwierkaniu" nieco namieszać, np. w komentarzach do ich wpisów  napisać, że się mylą, albo piszą po prostu tendencyjnie nieprawdę. Tego już nie ścierpieli, stąd szlaban.
Doświadczenie z reakcjami części polskiej żurnalistyki na wizytę w Rosji było nieco przykre dla mnie osobiście, ale bardzo pouczające. W sumie jednak, przyniosło ogólnie mówiąc – pewne oczekiwane korzyści. 
Opcji patrzenia na Rosję, ani sposobu pisania o niej - oczywiście nie zmieniłam.Ale moje zdanie o Rosji, moje opinie i analizy o relacjach polsko-rosyjsko-niemieckich, o polskiej, fatalnie prowadzonej tzw. "polityce wschodniej" - w kręgach (polskich, by nie było niedomówień), na których mi szczególnie zależy – są  brane pod uwagę. Dotyczy to publikacji w polskich pismach branżowych związanych z gospodarką morską oraz w moim blogu, a także pojawiajacych się okazjonalnie na stronach polskiej redakcji 'Głosu Rosji".
Efekty tego zjawiska są dla mnie - dostrzegalne. 
I to właśnie zaliczam do moich osobistych i wymiernych  sukcesów tej wizyty w Rosji.

Kształcące podróże 
Moskwa i Kirowsk to nie jedyne miejsca w Europie, które w tym roku odwiedziłam. Co rocznie bywam na Dniach Polsko-Niemieckich Mediów. W tym roku odbywały się one we Wrocławiu. Same obrady i seminaria raczej mnie nieco rozczarowały, ale zdobyłam szereg interesujących informacji. Zwłaszcza dot. rynku energetycznego w RFN i UE. Wymieniłam się wiedzą i doświadczeniami. Spotkałam się z gronem koleżanek i kolegów z obu stron Odry. Miałam też nareszcie czas pozwiedzać wrocławska starówkę i odwiedzić wspaniałe stawy rybne w okolicach Milicza.
Obsługa medialna festiwalu piosenkarskiego w Sopocie dla "Głosu Rosji", szalenie wyczerpująca fizycznie, w praktyce 23 godziny non stop na nogach, też miała swoje blaski i cienie. Dla mnie najciekawsze było poznanie rosyjskiego ambasadora RP i jego uroczej małżonki oraz kierownictwa i dziennikarzy z Głosu Rosji. 
To było dla mnie istotne. Inaczej rozmawia się mailowo i przez telefon, inaczej w bezpośrednim kontakcie. O człowieku mówią nawet najdrobniejsze gesty. Dla mnie – kopalnia wiedzy o ludziach.
Udało mi się, mimo tego wyczerpującego maratonu, znaleźć chwilę czasu na odwiedzenie gdańskiej starówki i na wizytę w Muzeum Morskim.  
Wcześniej, w kwietniu byłam w czeskiej Pradze na „portowym” seminarium. Starówka praska  urzekła, udało mi się za niewielkie pieniądze (44 euro za dobę, ze śniadaniem) dostać pokój w hoteliku w bocznej uliczce praskiego starego rynku! 
Spędziłam w Pradze uroczy weekend.
W listopadzie wyskoczyłam do niemieckiego Greifswaldu, gdzie mogłam naocznie zobaczyć, jak funkcjonuje literacka kawiarenka, skupiające zainteresowane środowiska akademickie. Czegoś takiego na pewno brakuje u nas w kraju.
Wcześniej, w październiku uczestniczyłam w świnoujskim Baltic Bussines Forum, z prestiżowym Dniem Rosji – dla mnie szalenie interesujące spotkanie. Wiele ciekawych informacji, urocza reakcja radcy handlowego z polskiej ambasady w Moskwie na zachowanie się moderatorki, dziennikarki TVP ze Studia Wschód. Jej jawne, antyrosyjskie nastawienie spotkało się z publiczną ripostą. Słabo zaprezentowała się misja handlowa rosyjskiej ambasady. Chociaż nie każdy może być Ławrowem, to wydaje mi się, że stać ich na więcej.  

Prywatnie… 
Najważniejsza była dla mnie jesienna konsultacja kardiologów, zwłaszcza, że peregrynację po Rosji w ciężkim przeziębieniu -  przypłaciłam podejrzeniem nawet o zapalenie płuc (po powrocie do kraju) i serią silnych antybiotyków. 
Diagnozy i szczegółowe badania wykazały, że serce mam  w porządku i chociaż nadzór i kontrola są konieczne (wiek, nadciśnienie, uwarunkowania genetyczne i zawały w rodzinie), to stan zdrowia nie budzi żadnych obaw. 
I oby było tak najdłużej.
Moja „przyszywana” rodzina ma się znakomicie. Młodzi kupili na wtórnym rynku - wymarzone  większe mieszkanie, odremontowali je i powoli się meblują. Nieco na obrzeżach miasta, ale okolica przecudowna! Mieszkają na 11 piętrze, bo pan domu ma  swoiste hobby - kocha CB-radio, więc wybrali mieszkanie najwyżej położone. Widoki z okien – nie do opisania! 
Krzysio, ich synek, zaakceptował przedszkole, znakomicie się rozwija.A ja tracę pieniądze, na to, by chłopiec był ubierany jak mały mężczyzna, nieco we francusko-angielskim stylu, w "dorosłe" rzeczy szyte dla maluchów. Ale od czego są w końcu babcie. 
W sprawach koszul, pulowerków, swetrów, bielizny, tudzież spodni dla trzylatków jestem na bieżąco! 
Ostatnio Krzyś jest na etapie – będę lotnikiem, więc w literaturę na temat i stosowną do wieku też jest zaopatrywany.
Na brak pracy – nie narzekam, nadał spełniam się w swoim zawodzie, co pozwala utrzymać mi pewien standard życia.

Kwadratura koła polityki 
Blog funkcjonuje od października 2012 r. Praktycznie rok i 2 miesiące. Miniony rok zamknęłam blisko setką felietonów, artykułów i innych wpisów i 30 tys. odwiedzających. Zasięg odbiorców systematycznie się rozszerza, wykreowało się stałe grono czytelników, które także się poszerza. Wyodrębniły się grupy tematów, które ich interesują. Prym wiodą analizy dot. Rosji, działań prezydenta Putina, polityki wschodniej  UE oraz relacji niemiecko-rosyjskich i działań polskiego MSZ.
Niektóre z wpisów odnotowały kilkuset gości, nawet ponad 500, w jednym przypadku ponad tysiąc. W przypadku tak specyficznej tematyki i niezbyt szerokiego kręgu zainteresowanych, można nazwać to sukcesem.   
Główni czytelnicy są z Polski oraz USA, Rosji i RFN. W dalszej kolejności  - Kanada, kraje skandynawskie i kontynentalne, europejskie. Czytelnicy logują się także z wielu krajów spoza Europy, m.in. z Afryki, krajów Malezji, Chin. Ale ten układ  w miarę upływu czasu zmienia się, poza pierwszymi trzema pozycjami.  W ostatnich tygodniach  zwiększyly się np. łączenia przez serwery w Serbii.
Linki do poszczególnych artykułów pojawiają się w komentarzach czytelników u publicystów „Polityki” (na ich blogach) oraz na rosyjskich i niemieckich portalach politycznych i społecznościowych. Skróty analiz, felietonów i artykułów pojawiają się też czasami na stronach redakcji polskojęzycznej „Głosu Rosji”. Część z nich została przetłumaczona na inne języki, jakimi operuje „Głos Rosji”.


Reasumując 
Rok 2013 był dla mnie rokiem nadzwyczaj udanym. Nieliczny w moim dosyć już długim życiorysie. Życie mnie nie rozpieszcza, nie gładzi po głowie, różami drogi nie wykłada. Nauczyło mnie liczyć wyłącznie na siebie, bez oglądania się a innych.
Tym bardziej jestem wdzięczna ludziom, którzy wpłynęli na to, że ten rok był dla mnie tak bardzo wyjątkowy.
Życzę im wszystkiego najlepszego, by nowy 2014 r. okazał się dla nich bardzo pomyślnym.

2 komentarze: