Kupiłam
wczoraj książkę, która mnie zafascynowała. To "Sześć dni w Leningradzie" (tyt. ang. „Six Days In Leningrad”) Paulliny
Simons, autorki innej, znanej przede wszystkim wielu polskim czytelniczkom powieści
romantycznej z czasów Wielkiej Wojny Ojczyźnianej - "Jeździec
Miedziany". Książka zadebiutowała na polskim rynku czytelniczym w dwa lata
po ukazaniu się drukiem w USA - 7 października tego roku. Dodam na marginesie –
w dniu 63 urodzin rosyjskiego prezydenta Władimira Putina, leningradczyka z
urodzenia.
Książek
Simons jeszcze nie czytałam, to pierwsza pozycja wydawnicza tej amerykańskiej pisarki
z rosyjskimi korzeniami, z jaką się zetknęłam. Mnie książka Simons zainteresowała
z innego powodu. To osobista autobiograficzna powieść, a właściwie literacki reportaż
kobiety, która jako 9-letnia dziewczynka wyjechała z Leningradu z rodzicami do
USA i po ćwierćwieczu poleciała po raz pierwszy do miasta urodzenia zbierać
materiał do napisania w/w wspominanego "Jeźdźca". I to w czasie „jelcynowskim”,
najtrudniejszym dla współczesnej Rosji[1].
„Świat Książki”, polski wydawca pozycji Pauliny Simons w rekomendacji napisał·: „Podczas sześciu dni pobytu w
Petersburgu towarzyszył jej ojciec, Jurij Handler, szef sekcji rosyjskiej Radia
Wolna Europa. Dla obojga była to przede wszystkim podróż sentymentalna: powrót
do dawnych, dobrze znanych miejsc i spotkania z przyjaciółmi. W rodzinnym
mieście Paullina uświadomiła sobie, że tak naprawdę Leningrad będzie nosić w
sobie do końca życia, bo choć w młodości rozpaczliwie starała się zostać
Amerykanką, jej dusza pozostała boleśnie rosyjska”.
Simons
odbiera Petersburg podobnie... jak ja małe
miasteczko Kirowsk na północnym zachodzie Rosji, ok 200 km na południe od
Murmańska, gdzie byłam 2 lata temu.
A przecież Kirowsk nie był miejscem mego urodzenia, nie jestem Rosjanką, a emocje i przeżycia – podobne. Te same rzeczy zwracały moją uwagę w Kirowsku czy w Moskwie, co Paullinie Simons w Petersburgu. To samo oswajanie się z miastem, co u amerykańskiej pisarki.
A przecież Kirowsk nie był miejscem mego urodzenia, nie jestem Rosjanką, a emocje i przeżycia – podobne. Te same rzeczy zwracały moją uwagę w Kirowsku czy w Moskwie, co Paullinie Simons w Petersburgu. To samo oswajanie się z miastem, co u amerykańskiej pisarki.
I ja, jak ona dostrzegałam - nieskoszone
trawniki, ów charakterystyczny brak dbałości o najbliższe otoczenie mieszkańców
blokowisk czy domów, który rzucił mi się ostro w oczy w Kirowsku, czy w
oddalonych nieco od centrum ulicach Moskwy, te same niepomalowane od lat okna w
blokach mieszkalnych. Widocznie na takie drobiazgi jest uczulone oko człowieka Zachodu, który pojawia się w Rosji po raz pierwszy Te same charakterystyczne cmentarze z ławeczkami,
ogrodzone płotkami i śladami biesiadowania ze zmarłymi, jakie odnajdywałam w
nekropolii Kirowska, a Paullina Simons na cmentarzu w Szepielewie nad Zatoką Fińską,
gdzie leży pochowana jej prababcia. Ten sam kult radzieckich bohaterów. Ja znalazłam
Kirowa w kirowskim muzeum, ona w nazwie zakładu pracy i dzielnicy jego imienia
w Petersburgu. Mnie „jelcynowska” Rosja dopadała czasem w Kirowsku, gdzie czas
utknął w miejscu, ją dopadła w dawnym Leningradzie. Tylko, że ona była w Petersburgu w
1998r, i ten wyjazd opisuje, ja w Rosji natomiast byłam 15 lat później - w
2013r., w którym, nb. Paulina Simons wydała swoją opowieść o podróży do Sankt
Petersburga. Dla nas obu - było to pierwsze zetknięcie się ze współczesną Rosją na żywo, poznawanie jej z autopsji...
Nim doszłam do domu z książką w torebce, prawie jej połowę przeczytałam w Pizza Hut, gdzie wpadłam po zakupach na lunch (sałatkę Cezar pod wodę mineralną bez gazu) i w kawiarence, w tej samej galerii handlowej, gdzie była pizzeria, przy cafe latte i ciastku marchewkowym.
Podczas tej natychmiastowej lektury, Paullina
Simons czasami rozbawiała mnie do łez stwierdzeniem: „wierzę, gorąco, że do
zburzenia muru berlińskiego i obalenia komunizmu w latach 1989-1991,
przyczyniły się cztery osoby: Ronald Regan, Margaret Thatcher, papież Jan Paweł
II i mój ojciec[2]….” lub uwagą, że „na publiczny transport w Sankt
Petersburgu składają się tramwaje, trolejbusy, autobusy i taksówki”. Czasami wzruszała,
pisząc, że „pomimo moich wysiłków, wiedziałam, że jestem Amerykanką tylko na powierzchni.
Umiałam to zademonstrować - … (…) Jednak bez względu na to, co myśleli Anglicy,
moja dusza była boleśnie rosyjska. To rosyjska muzyka wywoływała łzy w oczach, rosyjskie
jedzenie najlepiej zaspakajało mój apetyt a język rosyjski sprawiał, że czułam
się jak w domu. Wywróciłam się na drugą stronę, by stać się kimś, kim nie byłam,
a w głębi duszy marzyłam o pumperniklu z olejem słonecznikowym i smażonych
ziemniaczkach z cebulą. Przez dwadzieścia pięć lat próbowałam odsunąć od siebie
dzieciństwo, które było Rosją; teraz wzywało mnie do domu.”
Rozumieć Rosję i Rosjan uczę się m.in.
przez czytanie wydawanych ostatnio w Polsce książek[3] kobiet, których osobowość kształtowała się jeszcze
w czasach ZSRR. A które potem wyemigrowały na Zachód, by wracać do Rosji i
zmierzyć rosyjskość swojej duszy, która uwiera im w życiu na Zachodzie - ze
współczesną, pogorbaczowską Rosją, której do końca nie akceptują (Paullina
Simons), lub walczą w niej z "putinizmem" (Masza Gessen) albo z "homo
sovieticusem" w krajach poradzieckich (Swietłana Aleksijewicz, tegoroczna
laureatka literackiego Nobla).
Pogubione, szukające, rozdarte, plujące na Rosję i jej obecnego prezydenta, kochające ją i nienawidzące jednocześnie, tęskniące...
Są przykładem i to żywym, namacalnym - jak dalece pewne standardy Zachodu, nijak nie pasują do Rosjan, nawet, jeśli jako dzieci opuścili Rosję i wychowali się na Zachodzie, wg zachodnich standardów.
Te kobiety stoją okrakiem, jedną nogą w Rosji i to tej radzieckiej, zakodowanej w każdej komórce ich mózgów, drugą na Zachodzie, który polubiły za jego błyskotki, miraże, coca-colę, gumę do żucia, McDonaldy i Hollywood.
Łatwiej mi je zrozumieć, bo sama czuję się czasami we własnym kraju pewnego rodzaju outsiderem, wychowanym na Zachodzie i zaflancowanym w Polsce.
Jednego nadal tylko nie rozumiem, dlaczego tak głęboko tkwi we mnie ta moja wielka fascynacja Rosją. Nikt w mojej rodzinie nie pochodził z Rosji, przynajmniej - ja o tym nie wiem.
Co nas, mnie i Paullinę Simons, w tej fascynacji Rosją może łączyć? Miasta urodzenia?
Szkocki Edingburgh, gdzie przyszłam na świat, jest miastem europejskiej północy, historyczną siedzibą królów, podobnie jak Petersburg, gdzie urodziła się Paullina Hander, leżący w zachodnio-północnej części Rosji. Między równoleżnikami, na których leża oba miasta jest różnica ok 5 stopni, circa 500 km. Być może w tym lodowatym podmuchu królewsko-carskiej Północy jest ta nić podobieństwa w odbieraniu Rosji.
Być może, nie wiem...
To raczej luźne skojarzenie.
W każdym razie, teraz czytam wrażenia z Rosji Paulliny Simons i śledzę jej poznawanie w 6 dni Sankt Petersburga. Towarzyszą mi w czytaniu przewodniki po Petersburgu i mapa miasta. I nieustające marzenie, by wreszcie Petersburg zobaczyć na własne oczy, nigdy tam nie byłam....
A chciałabym, bo poza moją fascynacją Rosją, jej muzyką, literaturą, malarstwem i grafiką, architekturą, słowem: kulturą i sztuką, z Petersburgiem łączy mnie Szczecin, kolejne miasto "urodzinowe", w którym przyszyła na świat moja imienniczka, niemiecka księżniczka, w Rosji znana jako caryca (cesarzowa) Katarzyna II Wielka.
Z okna gabinetu i loggii mego mieszkania - widzę pałacyk, w którym przyszła na świat i zamek, w którym stacjonował jej ojciec. Wszystko w promieniu 200-250 m.
Pogubione, szukające, rozdarte, plujące na Rosję i jej obecnego prezydenta, kochające ją i nienawidzące jednocześnie, tęskniące...
Są przykładem i to żywym, namacalnym - jak dalece pewne standardy Zachodu, nijak nie pasują do Rosjan, nawet, jeśli jako dzieci opuścili Rosję i wychowali się na Zachodzie, wg zachodnich standardów.
Te kobiety stoją okrakiem, jedną nogą w Rosji i to tej radzieckiej, zakodowanej w każdej komórce ich mózgów, drugą na Zachodzie, który polubiły za jego błyskotki, miraże, coca-colę, gumę do żucia, McDonaldy i Hollywood.
Łatwiej mi je zrozumieć, bo sama czuję się czasami we własnym kraju pewnego rodzaju outsiderem, wychowanym na Zachodzie i zaflancowanym w Polsce.
Jednego nadal tylko nie rozumiem, dlaczego tak głęboko tkwi we mnie ta moja wielka fascynacja Rosją. Nikt w mojej rodzinie nie pochodził z Rosji, przynajmniej - ja o tym nie wiem.
Co nas, mnie i Paullinę Simons, w tej fascynacji Rosją może łączyć? Miasta urodzenia?
Szkocki Edingburgh, gdzie przyszłam na świat, jest miastem europejskiej północy, historyczną siedzibą królów, podobnie jak Petersburg, gdzie urodziła się Paullina Hander, leżący w zachodnio-północnej części Rosji. Między równoleżnikami, na których leża oba miasta jest różnica ok 5 stopni, circa 500 km. Być może w tym lodowatym podmuchu królewsko-carskiej Północy jest ta nić podobieństwa w odbieraniu Rosji.
Być może, nie wiem...
To raczej luźne skojarzenie.
W każdym razie, teraz czytam wrażenia z Rosji Paulliny Simons i śledzę jej poznawanie w 6 dni Sankt Petersburga. Towarzyszą mi w czytaniu przewodniki po Petersburgu i mapa miasta. I nieustające marzenie, by wreszcie Petersburg zobaczyć na własne oczy, nigdy tam nie byłam....
A chciałabym, bo poza moją fascynacją Rosją, jej muzyką, literaturą, malarstwem i grafiką, architekturą, słowem: kulturą i sztuką, z Petersburgiem łączy mnie Szczecin, kolejne miasto "urodzinowe", w którym przyszyła na świat moja imienniczka, niemiecka księżniczka, w Rosji znana jako caryca (cesarzowa) Katarzyna II Wielka.
Z okna gabinetu i loggii mego mieszkania - widzę pałacyk, w którym przyszła na świat i zamek, w którym stacjonował jej ojciec. Wszystko w promieniu 200-250 m.
[1] Wyjazd
Paulliny Simons w lipcu 1998r. do Sankt Petersburga przypadła na najtrudniejszy okres w historii
Rosji schyłku XX w. Wysoki deficyt budżetowy w 1997 r. i kryzys finansowy w
Azji w 1998 r. doprowadziły do kryzysu ekonomicznego i gwałtownego spadku PKB w
Rosji. Trwała wojna w Czeczenii. Borys Jelcyn dopiero 31 XII 1999 r.
zrezygnował z urzędu na rzecz ówczesnego premiera Władimira Putina, który w
2000r wygrał wybory prezydenckie.
[2] Jurij Lwowicz Handler (1936-2011),
radziecki dysydent, wieloletni dyrektor sekcji rosyjskiej radia Wolna Europa/Radio
Swoboda (Liberty), w której za jego kadencji pracowali m.in.: Siergiej Dowłatow, Borys Paramonow, Marina Jefimowa i Peter
Vail.
[3] Książki z zasobów mojej biblioteki domowej, o których wspominam, to: Maszy Gesson: „Putin. Człowiek bez twarzy” oraz Świetłany Aleksijewicz: „Czasy Secondhand. Koniec czerwonego człowieka”
.
Tak radio wolna europa zmieniła Rosję, ale niech już przestaną.
OdpowiedzUsuńJa też przeczytałam tę książkę Paulliny Simons jednym tchem. A potem przeczytałam jeszcze raz, by zapamiętać. Obrazy zaniedbania, o jakich pisze, przywiodły mi na myśl słynny film "Brat" z Siergiejem Bodrowem, którego akcja dzieje się w Sankt Petersburgu dokładnie wtedy, kiedy była tam pani Simons z ojcem.
OdpowiedzUsuńPoza tym, dzięki za podpowiedź - chodzi o ksiżkę Maszy Gesson, nie znałam jej, choć czytam dużo o Rosji.
W ogóle, fajnie tu, będę wpadać.