03 stycznia 2013

Warszawa, Moskwa. Co za nami…


              Minął 2012 rok. Jaki on był dla mojej Ojczyzny i naszych wielkich sąsiadów – Niemiec i Rosji, których największa polska partia opozycyjna oskarża, że z Polski zrobili swoje niemiecko-rosyjskie kondominium?

            Z mojego oglądu Polska w 2012 r. jawi się ciekawie.

            We wrześniu z dumą oglądałam w Berlinie na międzynarodowej wystawie Berlin Air Show osiągnięcia polskiego przemysłu lotniczego, najbardziej innowacyjnej gałęzi gospodarki narodowej. Byliśmy w gronie najlepszych. Polska była specjalnym gościem wystawy, otwierali ją wspólnie polski premier Donald Tusk i niemiecka kanclerz Angela Merkel.

            Nieco wcześniej, uczestniczyłam w Dniach Bałtyckich w Berlinie, zamykających niemiecką prezydencję w Radzie Państw Morza Bałtyckiego i było mi szalenie smutno, że Polska nie wykorzystała szansy by się ciekawie zaprezentować. Nie było jej widać ani na konferencjach merytorycznych, ani na seminarium zorganizowanym przez niemiecki  MSZ, ani na uroczystym zakończeniu z udziałem prezydenta Joachima Gaucka.

            A szkoda, bo wbrew pozorom polska gospodarka morska ma się nieźle a i inne dziedziny gospodarki narodowej specjalnie nie kuleją. Polska ciągle jest w czołówce ekonomicznej państw unijnych.Chyba nie potrafimy siebie racjonalnie i profesjonalnie zaprezentować.

            Rosja, która z dniem 1 lipca ub. r. przejęła przewodnictwo w Radzie zaprezentowała się godnie – byli rosyjscy artyści, szalenie ciekawe stoisko reklamujące Rosję (pyszności pierożki, elegancko wydane albumy i informatory turystyczne), Rosjanie czynnie uczestniczyli w obradach seminaryjnych.

            Region, w którym mieszkam, Pomorze Zachodnie, owocnie zakończył wielomiesięczne zabiegi o modernizację linii kolejowej ze Szczecina do Berlina, zwłaszcza po stronie niemieckiej. W grudniu ub.  r. , w Szczecinie z udziałem ministrów transportu obu państw zostały podpisane porozumienia międzyrządowe - linia po stronie niemieckiej zostanie zelektryfikowana i zmodernizowana w ciągu kilku najbliższych lat.

            U zachodniego sąsiada niechybnie sukcesem jest kolejna kadencja kanclerz Merkel na stanowisku szefa CDU, co gwarantuje stabilność polityczną i w Niemczech i w UE. Polsko-niemieckie stosunki transgraniczne rozwijają się pomyślnie, chociaż nie podoba się to neofaszystom ze wschodnich landów. Natrafiają jednak na zdecydowane reakcje ze strony polskich i niemieckich antyfaszystów, którzy połączyli swoje siły. Polacy skutecznie zasiedlają opustoszałe miasteczka i wsie przygranicznych niemieckich landów, dając im impuls do nowego życia.

            Na wschodniej granicy Polski, też można odnotować dobre relacje transgraniczne, tym razem z Rosją. Wprowadzony na koniec lata wolny, bezwizowy ruch przygraniczny z Obwodem Kaliningradzkim owocuje przede wszystkim na płaszczyźnie społecznej. Dla Rosjan przyjeżdżających do Trójmiasta rodzimy handel przypomniał sobie język rosyjski, przygotował parkingi dla autokarów i zmotoryzowanych kaliningradczyków, bo Rosjanin okazał się znakomitym klientem. I to nie ten bogaty z klasy oligarchów, ale ten przeciętny, zwyczajny, który do Polski przyjeżdża zaopatrzyć lodówkę. To w jakimś sensie niweluje skandaliczne zachowanie polskich pseudokibiców wobec Rosjan w czasie Euro 2012.



Polacy i Rosjanie szybko znajdują

wspólny język, wspólne upodobania

i konsekwentnie łamią stereotypy

lansowane przez polskie elity polityczne.



            Rosjanie pojawiają się na polskich uczelniach, młodzi polscy naukowcy jeżdżą do Rosji prowadzić swoje badania naukowe. Widać ich było i w Szczecinie i w Sankt Petersburgu w minionym roku.

            Dla Rosjan i Rosji w minionym roku, od strony politycznej – najważniejsze były wybory prezydenckie i pierwszy okres formowania się struktur władzy państwowej. Rosjanie mają to już za sobą i mogą spokojnie stwierdzić, że im się udało w tej materii. W Polsce sukcesy Rosji przyjmowane są z oporami i wielkimi irracjonalnymi lękami. Niestety, miniony rok nie był ich pozbawiony. Są one nieustannie podsycane przez skrajną opozycję, budującą swój byt polityczny na tragedii w Smoleńsku. Choć tu należy odnotować maleńki sukces, bowiem władze polskie postanowiły ostatnio skuteczniej walczyć z mitami o katastrofie i bardziej zdecydowanie reagować na wszelkie insynuacje. Także reakcję kierownictwa  dziennika „Rzeczpospolita” na artykuł o trotylu znalezionym w rozbitym samolocie  i w domyśle – o zamachu, mimo histerycznej reakcji dużej części środowiska dziennikarskiego – należy zaliczyć do reakcji zdroworozsądkowych.

            Niestety, powoli normalizowane stosunki z naszym wielkim wschodnim sąsiadem od czasu do czasu nadwyręża swoimi wyskokami, jak Filip z konopi, szef polskiej dyplomacji, wprowadzając sporo zamieszania.

            Pod koniec  ub. roku urządził rosyjsko-amerykańsko-ujnijną awanturę o zwrot resztek po rozbitym w Smoleńsku samolocie. Efekt był tych zabiegów był żałosny. A ministrowi Sikorskiemu przyniósł sporo drwin i krytyki. Dyplomacja rosyjska, a nawet sam prezydent Putin, w publicznych wypowiedziach przypomnieli polskiemu ministrowi, że w Rosji obowiązuje prawo, że ani szef dyplomacji ani prezydent nie mieszają się do prowadzonych śledztw, bo to byłoby złamaniem rosyjskiej konstytucji. Że złom samolotu wróci do właściciela jak zakończy się rosyjskie śledztwo.

            Szefowa dyplomacji unijnej ponoć wspomniała o sprawie przy prywatnej, kuluarowej herbatce z Siergiejem Ławrowem w czasie szczytu UE- Rosja, ale treści tej pogawędki nie ujawniono. Dyplomacja rosyjska ma co innego na głowie, niż wraki rozbitych w Rosji samolotów, nieźle sobie radzi z powstrzymywaniem Zachodu i USA przed interwencją w Syrii, co było m.in. kanwą znacznej części rozmów na szczycie w Brukseli. Mogę tylko życzyć naszemu szefowi dyplomacji takich umiejętności i światowego prestiżu, jakim cieszy się Siergiej Ławrow.

            Miniony rok był dla mnie szczególny i udany. I oby takich więcej mi się przydarzyło.  Wydałam kolejną książkę, opinia publiczna przyjęła ją przychylnie, uczestniczyłam w kilku zagranicznych konferencjach, które były cenne dla mojej pracy zawodowej, odwiedziłam Schwerin, urocze miasto Meklemburgii-Pomorza Przedniego, w którym nie byłam prawie 30 lat. Poznałam wielu wspaniałych ludzi, nawiązałam udane przyjaźnie…

Nie mam prognoz na nowy rok, ale chciałabym by nie był gorszy niż ten miniony.



Mojej Ojczyźnie życzę wszelkiej pomyślności w 2013 roku.

Naszym wielkim sąsiadom: Rosji i Niemcom – także.

Ich stabilność i sukcesy są gwarantem

naszej stabilności i naszych sukcesów.

Mam też nadzieję, że nasze stosunki z Rosją

będą któregoś dnia takie same,

jak Polski i Niemiec.

***
Felieton opublikowany na polskojęzycznych stronach internetowych
rozgłośni Radia "Głos Rosji" 2 stycznia 2013 r. 
http://polish.ruvr.ru/2013_01_02/Warszawa-Moskwa-Co-za-nami/

6 komentarzy:

  1. Szanowna Pani, Tym razem zadziwia nadmiar optymizmu, jeżeli nie lukru. Przeczytałem właśnie Baumana "To nie jest dziennik" i stamtąd świat wygląda inaczej, bardziej ponuro a Polska spełnia w nim szczególnie przykrą role. Najbardziej odczuwa to młode pokolenie, które Bauman określa jako "Pokolenie zero; zero perspektyw, zero przyszłości". Bardziej wierzą Baumanowi.
    Życzę wiele dobrego w Nowym Roku

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jasny Gwincie, mam zwyczaj oceniać rzeczywistość osobiście a nie wg literatury cudzych sądów. Wierzę w to, przede wszystkim, co jest moim osobistym doświadczeniem - w to co osobiście zobaczyłam i usłyszałam.
      Młode pokolenie z mego najbliższego otoczenia nie jest pokoleniem ZERA, pokoleniem zerowych perspektyw i zerowej przyszłości.
      Młodzi mają pracę, konsekwentnie i systematycznie podnoszą kwalifikację, zdobywają lepsze pozycje zawodowe, ich dzieci znakomicie się chowają.
      Ale ich ambicje nie są z kapelusza, oparte na mrzonkach. To ludzie konkretnych zawodów, po studiach technicznych, pracujący w prywatnych, dobrze zarządzanych firmach. Mają swoje pasje. Normalne pokolenie 30-latków.
      Cechowała ich zawsze - pracowitość, chęć uczenia się i zdobywania konkretnych umiejętności oraz uznanie progresywności w dochodzeniu do celu.
      Inżynier mech. rolnictwa - pracuje jako inż. elektryk, zdobył wszelkie uprawnienia, niedawno się ożenił i ma 3-miesiecznego synka. Własnościowa kawalerka, samochód.Myśli o nowym większym mieszkaniu.
      Jego siostra, uniwersytecka polonistka skończyła jednocześnie bibliotekarstwo i informatykę, zdobyła wszystkie tytuły nauczycielskie - uczy w gimnazjum, bo nauczycielstwo to jej pasja.Jej mąż - chłopak po tech. meblarskim, w wyuczonym zawodzie był bez perspektyw, więc po wojsku zdobył zawodowe prawo jazdy i uprawnienia związane ze sprzętem przeciwpożarowym, pracuje w branży p/poz. i jest zadowolony. Ostatnio, po kolejnym etapie doszkalania zawodowego awansował na kierownicze stanowisko. Rodzina spłaciła już swoje volvo (kupili z drugiej ręki) i zaczyna myśleć o adaptacji strychu nad ich 2-pokojowym mieszkaniem, bo się rodzina powiększyła.
      Młodzi (inż. elektryk i nauczycielka) pochodzą ze wsi, położonej 100 km za Szczecinem, osiadli w Szczecinie na stałe. Tech. meblarz a teraz p/pożarnik pochodzi z Przemyśla, ale za żoną wylądował w Szczecinie
      To nie jest stracone pokolenie.
      To młodzi ludzie, realnie osadzeni w rzeczywistości, ceniący konkretne zawody i umiejętności, budujący na tym swoje osobiste życie.
      Taka droga życiowa w naszym kraju jest dostępna dla każdego, trzeba tylko chcieć, być pracowitym, oszczędnym i racjonalnym. Opisywane rodzeństwo na swoje obecne mieszkania odkładało,dorabiając w czasie studiów. Ich udziały w kupnie mieszkań były b. wysokie, resztę dołożyła rodzina. 2 lata po studiach dzieciaki miały własne mieszkania.Oczywiście są to nie nowe lokalne, lecz kupione na rynku wtórnym, starannie wyremontowane z pełnymi wygodami.
      Dlatego opowieści o straconym pokoleniu w Polsce wkładam między bajki.

      Usuń
  2. Szanowna Pani, Nie neguje przykładów. Ja także znajdę kilka podobnych. Jak wiem dzieci Gudzowatego i innych oligarchów problemów nie mają. Ale znam tysiące innych z mojego otoczenia i z prasy. Jeden znajomy po dwóch fakultetach układa nocą towary na półkach i po wielu latach jest w końcu zadowolony. Rzecz dotyczy fundamentu. Bauaman pisze o nim tak; "Demokracja nie może poprzestawać na obietnicy jednostkowego bogacenia się. Jej największą i najbardziej unikalną cechą jest służba wolności wszystkich ludzi.: U nas państwo służy tylko swoim wybranym i bogatym. Za kilka dni mam wykład dla setki inżynierów w tym wielu z doktoratami, z ważnej dziedziny wysokiej technologii. Ważnej także kiedyś dla polskiej żeglugi i stoczni. Teraz oni wszyscy pracują jako handlowcy, znając tylko symbole produktów i ich ceny. Nie maja pojęcia co jest w środku. Są zdumieni gdy opowiadam im o tym co jest w środku jak to działa i jak się wytwarzało. Patrzą na mnie jak na faceta z innej planety nie wierząc, że ja kiedyś byłem inżynierem, wynalazcą i coś tworzyłem. Robi im się głupio i smutno, mając auta i laptopy. Do czasu jak ich nie wyleją i będą pisać setki CV bez odpowiedzi. Trzeba by było jeszcze wiele słów. Ale muszą wystarczyć pozdrowienia i nadzieja na zrozumienie tych prostych zależności. Żakowski parę dni temu ich przepraszał.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Drogi Jasny Gwincie.
      Po pierwsze - nie opisywałam dzieci prominentów i bogaczy, ale wiejskie, gdzie matka pracuje jako urzędniczka urzędzie gminy a ojciec gospodarował na kilkunastu ha.
      Po drugie - nie ma czegoś takiego jak "służba wolności" jako cecha demokracji. Demokracja, teoretycznie, jako system sprawowania władzy w państwie daje wszystkim te same szanse w zdobyciu wykształcenia. reszta zależy od ludzi. Rodziców, nauczycieli i samej młodzieży. Nawet w wiejskiej szkole można być solidnie przygotowanym do liceum czy innej szkoły średniej, to zależy od kadry nauczycielskiej i władz gminy, która zatrudnia ich w swojej szkole.I tak dalej - w powiatowej szkole średniej, w szkołach wyższych.Reszta zależy od dzieci i ich rodziców.To ich osobiste wybory gdzie się będą uczyć i czego będą się uczyć poza wymaganym minimum.
      Po trzecie - takie zawody jak stoczniowiec (inż. okrętownictwa) - to zawody dużego ryzyka, jak i cała branża stoczniowa jest branżą dużego ryzyka, czego udowodnia historia przemysłu okrętowego w Europie. I ktoś al będzie wybitnym fachowcem, znającym także języki i szukać będzie pracy w swoim zawodzie na całym świecie, albo będzie z czasem bezrobotny.
      Po czwarte - tytuły naukowe w Polsce to nie legitymacja czytania ze zrozumieniem, kojarzenia faktów i logicznego myślenia. Ale wina leży po stronie uczelni, która "wykształciła" ograniczonych tępaków i wypuściła ich w świat z tytułami inżynierów magistrów czy doktorów.Al nie jest to wina ustroju zwanego demokracją, ale ludzi, którzy ten ustrój w danym państwie kultywują.
      Nie mam pojęcia dlaczego red. żakowski ich przepraszał, bo z Pana opisu wynika, że ich poziom wiedzy oscyluje na poziomie lichego gimnazjum.
      Po piąte - doskonale rozumiem zależności między wiedzą a inteligencją. Miałam szczęście mieć rodziców ceniących samodzielność w myśleniu swoich dzieci,kreatywne liceum i doskonałych nauczycieli w tym liceum, co dało mi rzetelne podstawy do korzystania z wiedzy zdobywanej na studiach i w dalszym procesie dokształcania się. Rodzice i szkoła podstawowa zadbali wspólnie bym przekroczyła z sukcesem próg abstrakcyjnego myślenia.
      Ci opisywani przez pana inżynierowie - widać tego daru nie mieli.
      Ustrój PRL daleki był od nazwania go - demokratycznym.
      Ale to akurat temu "realnemu socjalizmowi" w PRL, poza wkładem osobistym w moje wychowanie rodziców - zawdzięczam solidną edukację i rozwój intelektualny, które owocują skutecznie do dzisiaj.

      Usuń
  3. Brawo, Pani Zofio!
    Natalia Filipowicz (FB-friend)

    OdpowiedzUsuń