Te zewnętrzne objawy świętowania wielkanocnego, kultywowanego zwłaszcza w środowiskach wiejskich, mają swój niepowtarzalny urok.
Łowickie "palemki" sąsiadują z królewskim żurem na moim stole, przygotowanym wg staropolskich przepisów ze szlacheckich dworków, barwne procesje obrazujące mękę i śmierć Jezusa w Kalwarii Zebrzydowskiej przeplatają mi się przed oczami z obrazami Zofii Stryjeńskiej na temat "Śmingusa-dyngusa".
Tradycyjne pomalowane jajka,sięgające korzeniami czasów pogańskich i antycznych świąt witania wiosennego przebudzenia się natury do życia są naturalną ozdobą wielu polskich wielkanocnych stołów. Mojego także. I nie przeszkadza mi, że gdzieś na opakowaniu widniał niewielki napis... made in China.
Podobnie dzieje się w prawosławnej Rosji i Białorusi czy w luterańskich Niemczech, Szwecji i Danii, gdzie ludowe zwyczaje i religijne praktyki przeplatają się w cudownym konglomeracie.
I chociaż moja religijna konfesja nie wymaga żadnych zewnętrznych objawów świętowania Wielkanocy, to staram się zachowywać owe typowo polskie - ludowe, czy jak kto woli etniczne zwyczaje - w kulinariach czy aranżacji wnętrz domowych.
Dla mnie jest to ciągłość rodzinnych tradycji, przypomnienie domu radosnego dzieciństwa...
Kwiaty, pyszny żur i potrawka z kurczaka na stole, stary gipsowy baranek w koszyczku, gałązki bukszpanu i kolorowe jajeczka....
Nie szykowano u mnie w domu świątecznego śniadania, lecz uroczysty obiad rodzinny przy specjalnie nakrytym i udekorowanym wiosennie stole. Nie dzielono się jajkiem, ale jajka królowały na stole, były podawane do żura, ugotowane w skorupkach na twardo i własnoręcznie przyozdobione.
I tak jest do dzisiaj...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz