Szykując
się do wydania pod koniec 2011 r. książki „Ze Szczecinem na dziobie. Dziennik
kapitana”, przypominającej rejs parowca szczecińskiego armatora s/s ”Szczecin”
z ładunkiem broni do Indonezji, nie przypuszczałam, że przyjdzie mi po 55
latach od tego rejsu z autopsji poznać, to, czego doświadczał mój ojciec.
Opisywany
rejs obejmował lato i jesień 1958 r. Wtedy,
tak jak dzisiaj groźba wybuchu III wojny światowej wisiała nad głową. Płonąca walkami
północna Afryka i Półwysep Arabski, koncentracja sił wojskowych Zachodu w
basenie Morza Śródziemnego, groźba ze strony USA krwawej pacyfikacji Syrii,
postawienie w stan gotowości bojowej wojsk radzieckich i szukanie przez ówczesny
Związek Radziecki pokojowego rozwiązania konfliktów.
Emocje
kapitana parowca, mego ojca, bardzo podobne są o moich – ten sam lęk, ta sama
niepewność, te same zachowania świata Zachodu i Rosji, co wtedy.
Praca
nad książką, która jest literackim opracowaniem autentycznego kapitańskiego
dziennika z rejsu w 1958 r., zmusiła mnie do głębszej penetracji relacji między mocarstwowych
i uzmysłowiła mi wtedy, jak wielkim barbarzyńcą są Stany Zjednoczone. Jak
bezpardonowo wzniecają konflikty zbrojne na świecie, byle tylko uzyskać swoje partykularne cele. Jak wykorzystują lokalne konflikty etniczne czy
religijne do ich realizowania, jak je rozniecają lub pacyfikują.
Z lansowanego w Polsce wizerunku USA - „białego gołąbka”, strzegącego ładu na świecie i hegemona pokoju – wyłaniał się obraz cynicznego agresora, niemającego żadnych skrupułów.
Z lansowanego w Polsce wizerunku USA - „białego gołąbka”, strzegącego ładu na świecie i hegemona pokoju – wyłaniał się obraz cynicznego agresora, niemającego żadnych skrupułów.
Opatrzyłam
książkę obszernym wstępem naświetlającym sytuację militarno-polityczną w
obszarach objętych trasą rejsu.
Mało kto dzisiaj pamięta, że świat stanął na przełomie lata i jesieni 1958 r. na krawędzi nieobliczalnej wojny, USA planowały wtedy zrzut bomby atomowej i były zaangażowane militarnie nie tylko w basenie Morza Śródziemnego, ale też w rejonie Pacyfiku i Morza Chińskiego.
Mało kto dzisiaj pamięta, że świat stanął na przełomie lata i jesieni 1958 r. na krawędzi nieobliczalnej wojny, USA planowały wtedy zrzut bomby atomowej i były zaangażowane militarnie nie tylko w basenie Morza Śródziemnego, ale też w rejonie Pacyfiku i Morza Chińskiego.
To,
co się obecnie dzieje w północnej Afryce i na Półwyspie Arabskim, niewiele
różni się od wydarzeń sprzed półwiecza. I istnieje taka sama groźba wybuchu
straszliwej w skutkach III wojny światowej z inspiracji USA, co wtedy..
Praktyki
omijania ONZ przez USA też są nie nowe.
Tło polityczne tego rejsu było dramatyczne:
Tło polityczne tego rejsu było dramatyczne:
Połowa lat 50. XX wieku, a lato roku 1958 szczególnie, to apogeum zimnej
wojny, która podzieliła świat po II wojnie światowej. Stany Zjednoczone i
Związek Radziecki dość bezpardonowo rywalizowały wtedy o wpływy i wypełnienie
luki, jaka powstała na Bliskim i Środkowym Wschodzie, a także na innych
obszarach globu, w efekcie II wojny światowej i po utracie wpływów Francji,
Wielkiej Brytanii i innych państw kolonialnych. Zwłaszcza w rejonie świata arabskiego
toczyły się krwawe boje ze względu na jego położenie i zasoby naturalne. Okres
zimnej wojny charakteryzował się również ostrym konfliktem arabsko-izraelskim.
ZSRR wspierał kraje arabskie skłaniające się ku tendencjom lewicowym, a
następnie Organizację Wyzwolenia Palestyny. USA natomiast – Izrael i
konserwatywne kraje arabskie.
(…)
Sytuacja w Indonezji nie była jedynym
problemem kapitana s/s „Szczecin”. By dotrzeć do Indonezji statek nie mógł
korzystać z Kanału Sueskiego, bowiem przewożona broń i samoloty miały
„lewe” papiery, a na Morzu Śródziemnym operowała flota wojenna Stanów Zjednoczonych,
czynnie zaangażowana w walki zbrojne w Afryce i na Bliskim Wschodzie.
Oficjalnie, wg dokumentacji okrętowej, statek przewoził zupełnie, co innego,
niż miał w ładowniach i na pokładzie. (…) „Szczecin” musiał, zatem okrążyć
kontynent afrykański, płynąc wzdłuż zachodnich wybrzeży Czarnego Lądu. A Afryka
wrzała.
Na Czarnym Kontynencie w omawianym okresie
toczyły się procesy dekolonizacyjne, często bardzo krwawe, oparte na terrorze
i konfliktach zbrojnych z udziałem państw europejskich i USA. W krajach już
niepodległych wybuchały wojny, pucze, zamachy stanu. Sytuacja była nieco
podobna do tego, co dzisiaj dzieje się w tym regionie.
(…)
Bliski i Środkowy Wschód były nadzwyczaj łakomym kąskiem zarówno dla USA,
jak i ZSRR. Państwa te dążyły wszelkimi sposobami do umocnienia wpływów w tym
regionie. Natomiast Francja i Wielka Brytania od czasów II wojny światowej
sukcesywnie je tutaj traciły. (…)
W tym okresie szczególnie wyraźnie w państwach arabskich ujawniały się
nastroje antykolonialne. Po nieudanej agresji Wielkiej Brytanii i Francji na
Egipt, w listopadzie 1956 r., nastroje antykolonialne radykalnie się nasiliły.
Ostateczne wycofanie się tych państw ze świata arabskiego było już tylko
kwestią czasu.
Interesujący nas rok 1958 – to problemy Libanu oraz dramatyczna sytuacja
w Iraku i upadek monarchii haszymidzkiej. Irak formalnie był państwem
niepodległym od 1932 r. Upadek tej dynastii oznaczał zakończenie wpływów
brytyjskich.
Rywalizacje supermocarstw o uzyskanie wpływów na Bliskim Wschodzie
kończyły się w tym czasie najczęściej powodzeniem Związku Radzieckiego.
(…)
Sytuacja w Libanie i Iraku rzutowała bezpośrednio na rejs „Szczecina”.
14 Lipca 1958 r. dokonuje się w Iraku zamach stanu. Gen. Abdul Karim Kassem
obalił monarchię i ustanowił republikę. Amerykanie razem z Turcją zaplanowali wspólną
interwencję, nie doszła do skutku tylko z powodu ostrej reakcji Związku Radzieckiego.(…) Dwa dni wcześniej przed zamachem
stanu w Iraku s/s „Szczecin” przekroczył równik. (…)
W Libanie w czerwcu 1958, po długotrwałych zamieszkach, wybuchło
otwarte powstanie przeciwko prozachodniej polityce prezydenta Chamouna
(Szamuna). Prezydent zwrócił się o pomoc wojskową do sąsiedniego Iraku. Premier
Iraku, Nura as-Said, zdecydował wtedy wysłać do Libanu brygadę pod dowództwem
gen. Abdula Karima Kassema. Iracki generał zamiast wyruszyć do Libanu, zajął
Bagdad, zabijając króla i jego rodzinę. Premiera, który go posłał do Libanu –
także. W tej sytuacji prezydent Chamoun zwrócił się o pomoc do USA, które nie czekając na
rezolucję Rady Bezpieczeństwa ONZ, wysłały do Libanu swoją 6. flotę śródziemnomorską, zaś w sąsiedniej Jordanii wylądowali
spadochroniarze brytyjscy. Zdecydowany protest ZSRR i postawienie w stan gotowości
bojowej wojsk Armii Czerwonej ochroniły od interwencji USA – Irak i Syrię.
By
to wszystko zrozumieć trzeba przypomnieć sobie, co jest w istocie tzw. Doktryną
E, stosowaną wówczas przez USA i po wielu modyfikacjach - do dzisiaj.
Doktryna
zimnowojennej polityki zagranicznej USA, wcielana w życie przez ówczesnego prezydenta
USA Dwighta D. Eisenhowera, tzw. Doktryna „E”, głosiła, że Stany Zjednoczone: „(...) są przygotowane na użycie broni, by
wspierać jakiekolwiek państwo na Bliskim Wschodzie (...) proszące o takie
wsparcie przeciwko zbrojnej agresji ze strony jakiegokolwiek państwa kontrolowanego
przez międzynarodowy komunizm”[1].
Na jej postawie w 1958 r. do Libanu wysłano około 15 tysięcy żołnierzy, pod
pozorem, by chronić – 2, 5 tys. obywateli amerykańskich.
Na tej dosyć enigmatycznej podstawie USA dwukrotnie próbowały obalić rząd syryjski, przeprowadziły kilka pokazowych akcji bojowych na Morzu Śródziemnym, aby zastraszyć ewentualnych rebeliantów antyrządowych w Jordanii i Libanie, wysłały żołnierzy do Libanu i spiskowały w celu obalenia lub zamordowania egipskiego przywódcy Nasera.
Na tej dosyć enigmatycznej podstawie USA dwukrotnie próbowały obalić rząd syryjski, przeprowadziły kilka pokazowych akcji bojowych na Morzu Śródziemnym, aby zastraszyć ewentualnych rebeliantów antyrządowych w Jordanii i Libanie, wysłały żołnierzy do Libanu i spiskowały w celu obalenia lub zamordowania egipskiego przywódcy Nasera.
Z perspektywy minionego półwiecza można
rzec, że ta zimna wojna nigdy się nie zakończyła i walka o wpływy i o surowce
energetyczne na Bliskim Wschodzie między Rosją a USA trwa, a ostatnio nawet
została zaostrzona.
Afryka ponownie wrze…
Afryka ponownie wrze…
Doktryna
„E” prezydenta USA D.D. Eisenhowera jest rozwinięciem tzw. doktryny Trumana. ogłoszonej 12 marca 1947
r. przez prezydenta USA Harry’ego S. Trumana, ktora została nazwaną - polityką containment
– powstrzymywania. Istota jej polegała na przeciwstawieniu się ekspansji tzw.
radzieckiego komunizmu na całym świecie, a przede wszystkim wpływów ZSRR na
gospodarki krajów o potencjale zasobów naturalnych.
Amerykanie wierzyli w tzw. „efekt domina” i byli przekonani, że komunizm rewolucyjny rozprzestrzenia się z jednego państwa na wszystkich sąsiadów. Na podstawie tej doktryny – Amerykanie zaangażowali się czynnie i zbrojnie w Korei i Wietnamie, rozmieścili wojska amerykańskie w Europie, Turcji, Japonii i na Tajwanie.
Wiele z tych działań było efektem pierwszego zwrotu w doktrynie Trumana, w roku 1954. Prezydent Eisenhower postanowił, bowiem zradykalizować tę doktrynę. Tak powstała tzw. Doktryna „E”.
Miejsce polityki powstrzymywania i spychania idei komunizmu zajęła obietnica czynnego, militarnego wyzwalania krajów znajdujących się pod wpływami ZSRR i budujących u siebie systemy socjalistyczne. Choć oficjalnie nie było mowy o „wyprzedzającym neutralizowaniu” potencjalnie „niebezpiecznych reżimów”, to, jak wskazuje przykład Libanu w 1958 r. to jednak - takie działania były praktyką. Obecne wydarzenie aż nadto wskazują, że doktryna E wobec obecnej Rosji czy Syrii jest w USA nadal realizowana.
Amerykanie wierzyli w tzw. „efekt domina” i byli przekonani, że komunizm rewolucyjny rozprzestrzenia się z jednego państwa na wszystkich sąsiadów. Na podstawie tej doktryny – Amerykanie zaangażowali się czynnie i zbrojnie w Korei i Wietnamie, rozmieścili wojska amerykańskie w Europie, Turcji, Japonii i na Tajwanie.
Wiele z tych działań było efektem pierwszego zwrotu w doktrynie Trumana, w roku 1954. Prezydent Eisenhower postanowił, bowiem zradykalizować tę doktrynę. Tak powstała tzw. Doktryna „E”.
Miejsce polityki powstrzymywania i spychania idei komunizmu zajęła obietnica czynnego, militarnego wyzwalania krajów znajdujących się pod wpływami ZSRR i budujących u siebie systemy socjalistyczne. Choć oficjalnie nie było mowy o „wyprzedzającym neutralizowaniu” potencjalnie „niebezpiecznych reżimów”, to, jak wskazuje przykład Libanu w 1958 r. to jednak - takie działania były praktyką. Obecne wydarzenie aż nadto wskazują, że doktryna E wobec obecnej Rosji czy Syrii jest w USA nadal realizowana.
16
lipca 1958 r. zarejestrowany w dzienniku kapitana:
Dokładnie 16 lipca przy statku pojawiły się pierwsze albatrosy. (…) Kapitan
sięgnął po aparat fotograficzny. Chciał na filmie zatrzymać ich urok. Urzekały
niezwykłą precyzją podniebnych akrobacji.
Fotografowanie przerwał radiooficer meldując, że z nasłuchu radiowego
docierają niepokojące wieści.
– Znowu jakaś awantura polityczna na Bliskim Wschodzie, chyba w Libanie.
– Cholera, żeby nam tylko Kanału Sueskiego nie zamknięto, bo znowu
trzeba będzie wracać naokoło i kolejne dwa miesiące, albo i dłużej, w morzu –
zmartwił się kapitan. Muszą przecież gdzieś w drodze powrotnej brać węgiel.
Informacje radiowe potwierdziły się. Kilka dni temu samoloty angielskie
zbombardowały dwukrotnie Harib w Jemenie. De Gaulle, Chruszczow i Adenauer cały
czas odbywali narady, wymieniali listy i oświadczenia. W poniedziałek, 14
lipca, król Iraku Faisal miał przyjechać do Stambułu na szczyt szefów państw
muzułmańskich, członków Paktu Bagdadzkiego. Tymczasem w Bejrucie ludność o 8.30
usłyszała komunikat radia bagdadzkiego: Mówi do was Republika Iraku... Było
to wezwanie do wyjścia ludzi na ulice.
Inne rozgłośnie informowały, że w Iraku zabito premiera Nuri el Saida i
następcę tronu, księcia Abdula Allaha. Na czele nowego rządu stanął generał Ahmed
Saleh el Azem. Zniesiono monarchię i proklamowano republikę. W końcu nadeszła
wiadomość, że Faisal też nie żyje.
Kapitan zasępił się. – Ładny pasztet – westchnął do radiooficera. –
Panie Radzik, poszukaj pan, co w Europie gadają na ten temat.
Informacje nie były spokojniejsze. Reuters podawał, że zamach mocno
wstrząsnął Waszyngtonem i sytuacja jest groźniejsza od tej w Libanie. Nasiliły
się rozmowy między Eisenhowerem i Nixonem. Sekretariat ONZ ogłosił, że
dosłownie kilkanaście godzin temu zebrała się Rada Bezpieczeństwa ONZ na
wniosek Eisenhowera. W Paryżu natomiast – posiedzenie stałej Rady ONZ w
sprawie skargi rządu libańskiego na ingerencję Republiki Arabskiej w sprawy
wewnętrzne Libanu.
– Boże, toż to wczoraj! – Powiedział sam do siebie kapitan po usłyszeniu
komunikatu, że w odległości ośmiu kilometrów od Bejrutu wylądowało dwa tysiące
amerykańskich marines. – Dobrze, że jesteśmy na drugim końcu Afryki.
Radio dalej sączyło beznamiętnym głosem spikera niepokojące informacje.
Dowództwo wojsk brytyjskich podało z Londynu, że postawiono w stan gotowości
dwie brygady, łącznie sześć tysięcy ludzi oraz rezerwy strategiczne. Była to
reakcja na śmierć pułkownika Drahama, który zginął podczas zamachu na byłego
premiera Iraku w Bagdadzie. Ujęto go w czasie ucieczki i zlinczowano
Kapitana zaniepokoiła bardziej od doniesień o jatkach na Bliskim
Wschodzie relacja z konferencji prasowej Eisenhowera. Amerykanie skierowali w
rejon zapalny swoją flotę wojenną. Prezydent USA oświadczył, że do Libanu
skierował trzy kolejne jednostki marines na okrętach 6. floty amerykańskiej. Do
Europy jeszcze w maju przerzucono trzydzieści samolotów transportowych
lotnictwa strategicznego L-124, tzw. Globmastery.
– Cholera! – Zirytował się kapitan. – Jadę jak na beczce prochu. Pół statku
amunicji, pół węgla, który w tym ukropie może się zapalić, lewe papiery, a tu
na dodatek kolejna rozróba polityczna! Ledwo ukatrupili Nagy’a, Anglicy
zbombardowali Harib w Jemenie, a teraz Irak. Obłędu można dostać. Zwrócił się
do radiooficera – Jak co ważnego, to melduj.
Najbardziej interesowało go, co 6. flota amerykańska wysłała w stronę
Libanu. Nigdy nie wiadomo, kogo przyjdzie mu spotkać w drodze powrotnej.
Dobrze, że przynajmniej będzie wracał bez trefnego ładunku.
Według radiowych komunikatów i tego, co przechwycili na łączach,
wynikało, że w rejon Bliskiego Wschodu płynie superlotniskowiec „Saratoga”,
okręt flagowy 6. floty – „Des Moines”, lotniskowce „Wasp” i „Essex”, każdy z
odrzutowcami na pokładzie, dwadzieścia pięć niszczycieli, trzy łodzie podwodne
i kilka okrętów transportowych. Reuter dodawał, że Francuzi z baz na Morzu
Śródziemnym wysłali również w tamten rejon swoje okręty wojenne. – No to mamy gęsto na wodach Afryki,
dobrze, że jesteśmy na dole – rzucił przez ramię w stronę radiooficera. – Czy
wie pan, jaki to gigant ten „Saratoga”? 85 tys. ton. Na pokładzie około setki
samolotów, w tym te ich Sky Warriory do przenoszenia bomb nuklearnych i odrzutowce
Banshee.
Kilka
dni później, 20 lica 1958 r.:
Wieczorem kapitan uzyskał łączność ze Szczecinem. Armator, jak zwykle
milczał, depesz z domu też nie było. Za to wieści z Libanu – bardzo
niepokojące.
– Na Bliskim Wschodzie może zrobić się nielichy bałaganik – rzucił przez
ramię do Radzika, z którym biedził się nad uzyskaniem połączenia z krajem.
Mieli powody do obaw. Od dwóch dni Rosjanie w okręgach zakaukaskim i
turkiestańskim pod pozorem manewrów postawili siły lądowe i lotnicze pod broń.
Dzień potem Irak nawiązał stosunki dyplomatyczne z ZSRR, a na „pogaduszki” z
Chruszczowem do Moskwy przyleciał Naser. Na dodatek Czang Kaj-szek rozpoczął
manewry na wyspie Matsu, co oznaczało, że Amerykanie są w Zatoce Tajwańskiej.
Kiedy
parowiec „Szczecin” dotarł wreszcie do Indonezji i zacumował 22 sierpnia 1958
r. w bazie wojskowej portu Surabaya, gdzie cumował do 6 września, okazało się,
ze nie tylko Afryka i Półwysep Arabski są targane lokalnymi wojnami ze
„wsparciem” Zachodu i dywersyjnymi działaniami USA.
W
czasie pobytu w Surabaya, kapitan statku z natury rzeczy spotykał się z
dowództwem miejscowego garnizonu armii indonezyjskiej.
Poza upominkami kapitan dostał też od wojskowych nieco informacji o
sytuacji w Azji Południowo-Wschodniej, bowiem był to temat nadzwyczaj gorący w
indonezyjskiej armii, pojawiał się w rozmowach, co rusz, a on nie miał czasu
słuchać radia, ani nawet czytać raportów swego radiooficera, bo bez przerwy
stał na mostku. Wojskowi poinformowali go, że tuż przed zacumowaniem
„Szczecina” przy kei w Surabai, dosłownie godzinę wcześniej, indonezyjski minister spraw zagranicznych
Subandrio ostro skrytykował publicznie w mediach krajowych lądowanie
amerykańskich marines w Singapurze. Określił takie działania, jako tworzenie w
Azji Południowowschodniej nowego zarzewia konfliktów międzynarodowych. Od 11 sierpnia, jak zapewniali
wojskowi, w ciągu 10 dni do Singapuru przybyło sześć amerykańskich okrętów
wojennych z dwoma tysiącami żołnierzy piechoty morskiej na pokładzie. Była to
część wojsk USA z bazy na Okinawie w Japonii. Kadra oficerska singapurskiego
garnizonu nie miała złudzeń, że Waszyngton tworzy w Singapurze kolejną bazę
wojskową w łańcuchu baz od Oceanu Indyjskiego po Daleki Wschód. Major
lotnictwa, R.S. Poegoeh, który ofiarował kapitanowi album o Indonezji: „Tanah
Air Kita” (Nasza ojczyzna), wcale nie ukrywał, że dostarczone właśnie przez
polski statek działa przeciwlotnicze i amunicja bardzo im się teraz przydadzą.
Nie mówiąc o MIG-ach, po które specjalnie przyjechał ze swojej jednostki. – Oni
są teraz na skok komara. Dzieli nas tylko Malakka.
Lądowanie wojsk USA w Singapurze oficjalnie potwierdził Waszyngton.
Wprawdzie prezydent Eisenhower zapewniał, że nie zamierza na stałe zostawić
swojej floty na Pacyfiku, ale nikt z indonezyjskich wojskowych w to nie
wierzył. Jedno było pewne, Amerykanie zastąpili Brytyjczyków, którzy planowali
wycofanie się z tych obszarów.
Ale
to nie wszystko. „Szczecin” wyszedł 6 września z portu Surabaja do
wietnamskiego portu Hajfong po ryż. Armator postanowił, jak to jest przyjęte w
trampingu znaleźć ładunek na drogę powrotna statku do kraju, by statek nie
wracał z pustymi ładowniami.
Przed statkiem, cały czas od Sajgonu do Hajfongu, przemieszczał się
cyklon, a przed nim jeszcze, w kierunku na Hongkong – tajfun. Cyklon szalał koło
Hainanu. (…)
Ale nie tylko cyklon był groźny. Od końca sierpnia na nieco wyżej
położonym Tajwanie zaostrzyła się sytuacja, chińska artyleria otworzyła ogień
do tajwańskiego transportowca, w efekcie 7. flota USA została postawiona w stan
gotowości. Zaistniała realna groźba użycia broni nuklearnej w Cieśninie
Tajwańskiej. Kiedy jeszcze byli w Surabai, komentator agencji UPI 4 września, na
marginesie relacji z odbytej konferencji szefów połączonych sztabów USA,
poinformował, że gdyby USA czynnie chciały udzielić pomocy Tajwanowi, można by
użyć bomby atomowej. (…) Radio singapurskie informowało o sytuacji w regionie
na okrągło. Wkrótce
Chiny ogłosiły, że obejmują pasem terytorialnym, rozszerzonym do 12 mil –
Tajwan i przyległe wyspy. Amerykańskie bombowce lądują na Tajwanie, a do bazy w Clarkfield na
Filipinach przybywa ponad 20 samolotów transportowych typu C-133 Hercules. John
Foster Dulles, sekretarz stanu USA, wydaje oświadczenie na temat poważnej
sytuacji w Cieśninie Tajwańskiej.
(…) Na reakcję Chin nie trzeba było długo czekać. Gdy „Szczecin” był
jeszcze w połowie drogi między Surabają a Singapurem, 7 września premier Chin
Czou En-laj stwierdził, że naród chiński ma prawo do wyzwolenia swego terytorium, a następnego dnia, że
Tajwan i wyspy Penghu (Peskadory) są od pradawnych czasów chińskie. Poparcie
USA dla Czang Kaj-szeka i zbrojna okupacja wysp są, jego zdaniem, nielegalną
interwencją Amerykanów w sprawy wewnętrzne Chin.
Sytuacja w regionie niebezpiecznie się zaogniła.
Kiedy
tak powracam do napisanej książki, wertuję jej kartki, nasuwa mi się
nieuchronna myśl, że USA przez całe te minione pół wieku nie zmieniły ani o
jotę swego stosunku i do krajów arabskich i do Rosji.
Jest,
czego się bać, po działaniach Amerykanów widać, że są gotowe rozpętać kolejna
wojnę w imię realizowanej konsekwentnie doktryny zimowojennej, która niesie za
sobą zniszczenia, wojny i morze trupów.
Jednak
jest pewna różnica w tym, co działo się w roku 1958 a rokiem 2013.
Doba
Internetu i innych nowoczesnych technik komunikowania się spowodowała, że wiele
informacji, dawniej pilnie strzeżonych i tajnych wychodzi na jaw. Światowa opinia
publiczna jednoznacznie potępia wszelkie pomysły interwencji zbrojnej w Syrii,
od papieża, po licznych ekspertów, nawet z najbliższego otoczenia obecnego
prezydenta USA Baraka Obamy. Unia Europejska jest głęboko podzielona w tej
sprawie, nie ma zgody na zbrojną interwencję USA w Syrii ze strony liderów UE i
NATO. Racje Rosji są coraz bardziej niepodważalne, USA coraz bardziej – wątpliwe.
Zachowanie
sekretarza Johna Kerry’ego staje się coraz bardziej nonsensowne, jego
wypowiedzi stawiają USA w coraz gorszym świetle – vide publiczna informacja o
opłaceniu działań wojennych USA w Syrii z kasy …Arabii Saudyjskiej. To wszystko
stawia prezydenta USA w szalenie dwuznacznej sytuacji.
Stany
Zjednoczone jawią się światu, jako amoralny najemnik, wynajmowany do zabijania.
Dyplomacja
rosyjska pod kierunkiem Siergieja Ławrowa, co raz może odnotować w tym
konflikcie spektakularne sukcesy. Rosja z powodzeniem buduje swój wizerunek mocarstwa
dążącego do pokojowego rozwiązania konfliktu i skutecznie rozgrywającego tę
arcytrudna partię na szachownicy politycznej świata.
Przegrywają
też szefowie dyplomacji Polski, Niemiec i Szwecji, europejscy poplecznicy
sekretarza Kerry’ego. Ich zabiegi kilka dni temu na spotkaniu w Wilnie szefów
dyplomacji UE i USA – spełzły na niczym. Unia zgody na wojenną awanturę w Syrii
– nie dała. Przy okazji wyszło na jaw, że wymyślona przez Polaków i Szwedów
tzw. polityka wschodnia UE, polegająca na odciąganiu byłych państw ZSRR od Federacji
Rosyjskiej – nie sprawdza się.
Próby
przeszczepienia znowelizowanej doktryny „E” na grunt Europy nie przynoszą USA spodziewanych
efektów, choć wykreowały Stany Zjednoczone w Unii spore grono admiratorów tzw. polityki
transatlantyckiej wobec Rosji. Nawet w Polsce, w której obecny rząd nie do końca
akceptuje jej prowadzenie przez szefa polskiego MSZ.
Uwaga
Teksty w kolorze niebieskim
fragmenty książki "Ze Szczecinem na dziobie. dziennik kapitana",
Szczecin, 2011, wyd. ZAPOL
Teksty czerwone
sytuacje powtarzajace się po 55 latach
[1]
Patrz
m. in: – D.D. Eisenhower: The White House Years: Waging Peace: 1956-1960. Wyd.
Garden City, NY, 1965.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz