|
Hotel Holiday Inn Lesnaya |
Wyjazd studyjny do Rosji 22-26 września 2013
Na
prywatne, osobiste zwiedzanie Rosji nie miałam czasu ani okazji, ale ostatniego
dnia pobytu w Rosji, przed wylotem z Moskwy do Warszawy, udało mi się wygospodarować przedpołudnie wyłącznie dla
siebie. Zaledwie kilka godzin, bo o 14-tej była zaplanowana grupowa „ewakuacja”
z hotelu na Dworzec Białoruski i dalej
tzw. areoekspresem na lotnisko w Szeremietiewie.
Zniosłam
spakowane rzeczy do hotelowej przechowalni, wymieniłam w hotelowym kantorze
kolejne 50 dolarów i wyruszyłam na poznawanie najbliższej okolicy.
Najpierw
chciałam znaleźć aptekę, bo mi się aviomarin skończył. Przy potężnym
przeziębieniu, z którym cały czas w Rosji walczyłam, wolałam już nie ryzykować
dodatkowych emocji z powodu choroby lokomocyjnej.
W
Moskwie mieszkałam w hotelu Holiday Inn Lesnaya, przy ul. …Lesnaja. To boczna
ulica przy przedłużeniu Leningradzkiego
Prospektu z ul. Twerskaja-Jamskaja, czyli głównej przelotówki moskiewskiej –
miejskiego fragmentu autostrady M9 i M10
(E95). Z okna hotelu mogłam obserwować końcowy przystanek linii tramwajowej.
Kilka metrów za hotelem idąc w kierunku ul. Twerskaja-Jamskaja i dworca kolejowego, po przeciwnej
stronie ulicy, prostopadle do światel ulicznych, była w suterynie malutka apteka. Wejście obskurne, wnętrze
nowoczesne i miła farmaceutka. Apteka było dobrze zaopatrzona, mój rosyjski nie
jest znakomity, ale do sklepowych rozmów wystarczający, szybko kupiłam to co
chciałam, cena przystępna, w przeliczeniu na złotówki, niecałe 10 zł. Główny
cel został osiągnięty. Mogłam zacząć zwiedzanie.
Na ul. Lesnej spotkałam autentyczny sklepik
obwoźny, co mnie zdumiało ogromnie, potem jeszcze większe zdumienie
wywołał bardzo praktyczny kiosk szewski.
A naprzeciwko, na dachu jednego z budynków, był ….ogród z drzewkami. Moskwa
rzeczywiście może solidnie zaskakiwać. Niecałe 100 m spaceru a same
niespodzianki.
Największą
jednak niespodzianką był rozkopany od lat plac przed kolejowym dworcem
Białoruskim. Wysiada na nim wiele osób przyjeżdżających z zagranicy, m.in. z Polski, tutaj ma też
swój początek szybkie połączenie kolejowe areoekspresem z lotniskiem
Szeremietiewo. Rozbabrany plac budowy psuł całkowicie perspektywę ulic, przemieszczanie się w jego okolicy też było szalenie utrudnione..Koszmarne miejsce.
Skręciłam
w lewo i pomaszerowałam ul. Twersjaka-Jamskaja.
Ulicą,
którą dla ułatwienia nazywałam w skrócie ul. Twerską, mogłam mniej więcej w godzinę dojść do Placu
Czerwonego i Kremla, ale bałam się ryzykować, bo nie miałam żadnej rezerwy
czasowej na zabłądzenie czy inne nieprzewidziane okoliczności. Niemniej jednak
ruszyłam Twerską w stronę Placu Czerwonego mając nadzieję, że może trafię na
coś ciekawego po drodze.
Ulica
zrobiła na mnie przygnębiające wrażenie. Szaro-bure wysokie budynki, brak
zieleni, mało wystaw sklepowych. Wszystko nosiło znaki minionych lat i brak
odnawiania. Moskwa jawiła mi się w tej części miasta jako monumentalna i nieco
ponura. Przygnębiająca.
Przed
budynkami mijanych hoteli stali umundurowani portierzy a pracownicy szorowali
wszelkie słupki i ogrodzenia. Napotkany policjant nie dał się sfotografować,
choć wyglądał na tym tle bardzo malowniczo. Szłam i szłam, aż trafiłam na
przecznicę z uliczką Aleksandra Newskiego z narożną kawiarenką w stylu
francuskim.
Ponieważ
lubię nazwy historycznie – impulsywnie skręciłam w uliczkę z historycznym patronem. Minęłam salon
piękności, równie mało estetyczny jak cała okolica. Jej realia nie bardzo
pasowały do tego, co miałam na mapie, ale szłam dalej. Równoległe uliczki miały
te same nazwy i mijałam ciągle ul. Twerską, chociaż była za moimi plecami i oddalałam się od niej. W sumie naliczyłam ich …trzy. Podobnie było z ul. Aleksandra
Newskiego, która nagle okazała się też przecznicą do niej. Stałam z mapą w ręku
lekko ogłupiała.
- W końcu, gdzie ja jestem? – Myślałam
rozglądając się dookoła, czytając nazwy ulic na ścianach domów i zerkając na mapę. Byłam na skrzyżowaniu
uliczek o dziwacznych nazwach, nie bardzo wiedząc gdzie jest to na mapie, gdy
nagle po przekątnej skrzyżowania kolejnej równoległej ul. Twerskaja-Jamskaja,
(trzeciej od głównej) z ul. Aleksandra Newskiego, zobaczyłam narożny dom z
cerkiewną kopułką na szczycie. Na mapie nie było oznakowania żadnej świątyni, a
kamienica pod nr 52 była najwyraźniej sakralna.
|
Filia Monastyru Walaamskiego w Moskwie |
Postanowiłam
zobaczyć z bliska ten budynek. I tak trafiłam do papomniczeskoj służby Walaamskiego Monastyru, jak się potem okazało
- biura pielgrzymkowego, prawosławnej szkółki niedzielnej dla dzieci i
młodzieży i sklepików z dewocjonaliami prowadzonego przez prawosławnych mnichów.
Była też tam malutka kapliczka w pomieszczeniu na parterze, po lewej stronie przy
drzwiach. Dalej schody wiodły na pięterko.
W
kapliczce kilka kobiet w różnym wieku, od staruszek po zupełnie młode
skwapliwie coś wypisywało na kartkach przy stoliku stojącym na uboczu. Inne zapalały cieniutkie jak łodyżki kwiatów woskowe świece i ustawiały na specjalnym postumencie. W głębi
stała piękna ikona św. Sergiusza lśniąca złotem w blasku świec. Powstrzymałam
się od robienia zdjęć, by nie przeszkadzać kobietom.
Wychodząc z kapliczki natknęłam się na drobnego starca o przepięknych migdałowych oczach niosącego w ramionach
dosyć duży pozłacany krzyż. Był to mnich z tutejszego monastyru.
Spytałam
się czy mogę zrobić zdjęcia malowideł na ścianie korytarza. Pozwolił. Wdaliśmy
się w pogawędkę. Chciał wiedzieć skąd jestem. Gdy odparłam, że z Polski,
sądził, że jestem katoliczką. Był bardzo zdziwiony, że jestem luteranką.
Porozmawialiśmy o wyznaniach w naszych krajach, mówiłam mu o polskim
prawosławiu i polskich luteranach, on o swoim monastyrze.
- Są miejsca, które wydają się być szczególnie
przeznaczone do uwielbienia Boga, przypominające pierwotną harmonię świata –
wyjaśniał mi zakonnik. - Często są to miejsca oddzielone przez naturę
z otoczenia. Jednym z takich miejsc w Rosji jest Valaam, archipelag na jeziora
Ładoga, gdzie znajduje się nasz klasztor Przemienienia Pańskiego, naszego Zbawiciela.
Nieco
byłam zdziwiona – no bo gdzie Ładoga a gdzie Moskwa?! O czym on opowiada?! Miałam
totalny mętlik w głowie. – Chyba z tym
moim rosyjskim jest coś nie tak – pomyślałam.
Z
opowieści zakonnika dowiedziałam się, że łączna powierzchnia pięćdziesięciu wysepek
archipelagu liczy ok. 36 km kw. i że jest on unikalny w skali europejskiej. Klasztor
leży na wyspie Valaam, od której wywodzi się nazwa całego archipelagu. Charakteryzują
go wysokie i strome granitowe ściany wysepek i soczysta roślinność. Nazwa
Valaam pochodzi z języka fińskiego i oznacza „wysoką ziemię” lub mniej
prawdopodobnie - „ziemię światła”. Czasem etymolodzy wywodzą nazwę archipelagu
od pogańskiego boga Baala (Veles) lub biblijnego proroka Balaama.
Przemiły
starzec, stojąc razem ze mną na schodach
przytoczył mi też pewną legendę związaną z archipelagiem. - To
działo się dawno, bardzo dawno temu – opowiadał, jak starą rosyjską bajkę, - zanim ugrofińskie i słowiańskie ludy
mieszkające nad brzegami Ładogi przyjęły chrześcijaństwo. Wyspy archipelagu Valaam
były miejscem składania ofiar pogańskim bogom. Jeden z uczniów Chrystusa,
święty Andrzej, głosząc ewangelię na ziemi Scytów i Słowian, po wizycie w
Nowogrodzie pojechał do Valaam, gdzie zniszczył ołtarze pogańskich bogów. Wzniesiono
na ich miejsce olbrzymi kamienny krzyż św. Andrzeja.
Historia, jak wynikalo z opowieści mnicha, nie oszczędziła świętych miejsc archipelagu. Niszczyły je barbarzyńskie najazdy
Szwedów, naloty w czasie II wojny światowej, dewastacja w czasach ZSRR. Życie
do monastyru Valaam na dobre wróciło 14 grudnia 1989 r. gdy pojawili się tam
pierwsi mieszkańcy – czterech mnichów i dwie nowicjuszki. Ostatni mnisi
mieszkali tam 50 lat wcześniej. Dlatego, każdego 14 grudnia odbywa się
nabożeństwo dziękczynne przed sanktuarium św. Sergiusza i Hermana z Valaam.
Dla
mnie - Ładoga to jezioro na pograniczu rosyjsko-fińskim i nazwa radzieckiego
stateczku z rosyjską restauracja w Szczecinie cumującego na Odrze, niedaleko mego domu. Z prawosławnym klasztorem nie miałam żadnych
skojarzeń. Spytałam mnicha, co ma wspólnego archipelag na jeziorze ze stolicą
Rosji i klasztorem.
- W Moskwie jest oddział (podworie) monastyru
z cerkwią św. Sergiusza i Hermana z Valaam. W klasztorze na wyspie jeziora
Ładoga żyje 60 mnichów, setka jest poza murami, w podworiach, m.in. w St.
Petersburgu i Moskwie i innych miejscowościach - poinformował miły
staruszek mnich reagując na moje zdziwienie jego opowieściami. Przez to, że
klasztor rozlokowany jest na wyspach archipelagu, jak wyjaśniał, mnisi zmuszeni zostali do
uruchomienia własnej gospodarki. Mają swój transport - stateczki pasażerskie i towarowe na jeziorze, przystanie wodne i
transporty lądowy (samochody), uprawiają ziemię, posiadają maszyny rolnicze, pracuje
kuźnia, warsztaty naprawcze. Klasztor ma własne ogrody z ponad 60 gatunkami jabłoni. Jest piekarnia, mały zakład
przetwórstwa mlecznego. Pozwala to mnichom klasztoru Valaam nie tylko utrzymać
siebie, przyjezdnych pielgrzymów, ale i pomóc miejscowej ludności. Od maja do
października klasztor na wyspach przyjmuje ok. 2 tys. pielgrzymów.
Po
tych opowieściach zakonnik wskazał mi drogę do sklepików w budynku monastyru.
W przeszklonej
gablocie na korytarzu pięterka zobaczyłam piękną porcelanę malowaną w błękitne
wzory, ikony różnej wielkości, dewocjonalia. W pokojach obok były sklepiki – w
jednym książki i nagrania muzyczne, w drugim rękodzieło.
Mnie
oczarowała porcelana. Drobniutka staruszka o szlachetnej, wręcz arystrokratycznej twarzy rosyjskiej księżnej, żywy portret z Tietrakowskiej Galerii - otworzyła
szafkę i pieczołowicie wyjmowała wskazane przeze mnie salaterki i łyżeczki. Kłuły
w oczy soczystym granatem bogatych i lekką ręką wykonanych zdobień, pięknymi
kwiatami na dnie miseczek i kształtami, przypominającymi kielich kwiatu. Nie
mogłam od nich oderwać oczu. Miseczki były ręcznie malowane, także wewnątrz i sygnowane od spodu nazwiskiem wykonawcy. Miały też
sygnaturę warsztatu garncarskiego. Autentyki! I na dodatek cudeńka te były tańsze niż w hotelowym sklepiku z souvenirami, co mnie zdziwiło.
|
Rosyjska porcelana |
Oczywiście
obie salaterki zostały kupione. Poprosiłam małomówną staruszkę o zapakowanie,
nadmieniając, że będę wiozła je do Polski samolotem. Popatrzyła na mnie milcząc,
długo i uważnie, potem starannie opakowała kruche przedmioty w „bąbelkową”
folię i woreczki.
Czas
mijał i musiałam wracać do hotelu. Niepostrzeżenie ulotnił się ponury obraz
moskiewskiej ulicy i nawet trzy równolegle ulice Twerskaja-Jamskaja i dwie Aleksandra
Newskiego już mnie nie przerażały. Bezbłędnie i na skróty doszłam w kilka minut
do hotelu. Ulice wydawały mi się znajome, domy mniej wysokie i ponure a niebo
jaśniejsze.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz