01 października 2016

Przyjaciele Szostakowicza w Szczecinie


Szalenie utalentowany Linus Roth, na skrzypcach Stradivari Dancla z 1703 roku, udostępnionych mu przez L-Bank, Staatsbank of Baden-Württemberg, zagrał  w miniony piątek (30 września) w Szczecinie koncert skrzypcowy a-moll, op.67 Mieczysława Weiberga. Szczecińskich filharmoników poprowadził Thomas Sanderling. Wcześniej dyrygent zaproponował wysłuchanie preludium do I aktu „Śpiewaków norymberskich” Wagnera, a po przerwie poprowadził IV-tą symfonię Brahmsa.

Jednemu z moich znajomych z Łodzi, tak scharakteryzowałam ten wieczór filharmoniczny: „Żyd niemiecki, grał cudowny koncert skrzypcowy polskiego Żyda. Rodzice tego Żyda-kompozytora, nb. radzieckiego, to Żyd rosyjski i Żydówka z Odessy, a koncert został skomponowany specjalnie dla wybitnego skrzypka - Żyda radzieckiego. Na dodatek koncert prowadził Niemiec urodzony i wykształcony w ZSRR. I to był najwspanialszy koncert, jaki mi się udało w ostatnich latach wysłuchać”.

Jeśli w ręku jednego z najbardziej uzdolnionych skrzypków młodej generacji, jest autentyczny stradivarius, jeśli przy pulpicie dyrygenckim stoi znakomity, o światowej renomie dyrygent, i jeśli oboje z filharmonikami szczecińskimi wykonują jeden z najwspanialszych koncertów skrzypcowych XX wieku, a ja dodam napisany specjalnie dla wybitnego radzieckiego skrzypka Leonida Kogana, co jest już zapowiedzią wielkiej wirtuozerii tego utworu, to mamy coś, co zdarza się nadzwyczaj rzadko i jest na pewno wielkim muzycznym wydarzeniem.
Jak dodamy do tego bardzo starannie dobry repertuar całego koncertu, to mamy do czynienia z bardzo wyjątkowym wydarzeniem. Bo zarówno Wagner, jak Weinberg oraz Brahms zostali połączeni, moim zdaniem, nie przypadkiem. Tutaj maestria i ekspresja, emocje i perfekcja kompozytorska splotły się w jedno.

Mieczysław Weinberg
W muzyką Mieczysława Weinberga zetknęłam się bardzo niedawno, zauroczyło mnie jego „Requiem”, poprowadzone przez liverpoolskich filharmoników pod batutą Thomasa Sanderlinga, na które trafiłam w Internecie.  
Mieczysław Weinberg (Moisey lub Moishe Vainberg, Moisey Samuilovich Vaynberg w ros.: Моисей Самуилович Вайнберг) jest odkrywany na nowo i wprowadzany na europejskie sceny muzyczne. W Polsce mało znany, a właściwie, prawie w ogóle nieznany. Urodził się (12.01. 1919r.) w rodzinie żydowskiej, mieszkającej w Warszawie. Polskim Żydem tak do końca – nie był. Obecnie, kiedy Weinberg zaczął być coraz bardziej znany i doceniany w świecie muzycznym Zachodu, grany i wystawiany na najbardziej prestiżowych scenach i salach koncertowych świata - w Polsce zaczyna być traktowany, jako …polski kompozytor. Tylko, że na tym Zachodzie jest, zgodnie z faktami …. kompozytorem radzieckim, prawie równym talentem - Szostakowiczowi.  

Jego ojciec Shmil (Szmuel lub Samuil Moisiejewicz) Wajnberg był Rosjaninem, rosyjskim Żydem, bardzo znanym dyrygentem i kompozytorem w teatrach żydowskich, który do Warszawy przeniósł się w 1916r. z Kiszyniowa. W Warszawie pracował, jako skrzypek i dyrygent w teatrze żydowskim „Scala”. Dzięki ojcu, Mieczysław Weinberg, już, jako 10-latek mógł występować, jako pianista, a później, jako przygotować kilka spektakli, jako dyrektor muzyczny teatru. Matką Mieczysława Weinberga była Sonia Wajnberg (z domu: Sura-Dwojra Sztern) urodzona w 1888 r. w Odessie, aktorka teatrów żydowskich w Warszawie i Łodzi. 
Rodzina Wajnbergów była ofiarą pogromów żydowskich i antysemityzmu w Besarabii, kilkoro członków rodziny zginęło podczas pogromu Żydów w Kiszyniowie. Jeden z kuzynów  kompozytora, syn ciotki (siostry ojca - Khayi Vainberg), był sekretarzem wojenno-rewolucyjnego komitetu w Baku i został stracony w 1918r. wraz z innymi 26 komisarzami. 

W 1939r. Mieczysław Weinberg ucieka przed hitlerowcami z Warszawy na Wschód i przedostaje się do ZSRR. W Rosji pozostaje już do końca swoich dni. Jego bliskich unicestwił Holokaust. Zmarł w Moskwie w lutym 1996r.  Do historii muzyki przeszedł jako znakomity kompozytor radziecki o polsko-żydowskim pochodzeniu.

Dorobek artystyczny Weinberga obejmuje ponad 150 dzieł, w tym 22 symfonie, opery (w Polsce wystawiono tylko „Pasażerkę” i „Portret)”, koncerty instrumentalne, muzykę kameralną oraz partytury filmowe, z najsłynniejszą do radzieckiego filmu „Lecą żurawie”. 
W Rosji Weinberg staje się szybko bardzo wysoko cenionym kompozytorem. Na twórczości Weinberga zaważyła przede wszystkim znajomość, a potem przyjaźń, z Dymitrem Szostakowiczem, którego uznał za swego mistrza i nauczyciela, chociaż nie wziął u niego ani jednej lekcji.

Trudno nie zauważyć, jak bardzo bliski Szostakowiczowi jest Weinberg w swoim koncercie skrzypcowym a-moll z op. 67. Podobne zmiany harmoniczne, wykorzystywanie kontrastów, cudowna melodyka, nuty ironii czy groteski muzycznej połączonej z melancholią – to wszystko wspólne cechy koncertu Weinberga i koncertu a-moll Szostakowicza. Przede wszystkim urzeka melodyka, mimo awangardowego jej traktowania. Te same klimaty. 
Szostakowicz uznał ten koncert Weinberga za doskonały pod każdym względem. Niewątpliwie jest to jeden z najważniejszych i chyba jeden z najpiękniejszych koncertów skrzypcowych minionego wieku. Tu „kompozytor trzech światów”, zawarł to, co w nim najistotniejsze - ów trój-idiom radziecki, żydowski i w pewnym sensie - polski.

Idąc do filharmonii, nie odsłuchałam nigdzie koncertu skrzypcowego Weinberga, to było autentyczne pierwsze moje zetknięcie się z kompozycją. Prawdziwa inicjacja.

Muzyka mnie oszołomiła. Zwłaszcza w części w pierwszej cześci (allegro molto) powracającym tematem, cudownie nostalgiczną częścią trzecią (adagio) i zaskakującym finałem (allegro risoluto), najpierw roztańczonym, a potem finalizowanym solówką skrzypiec schodzącą stopniowo w pianissimo i w końcu w ciszę. Ta solówka Linusa Rotha była fenomenalna! Takiego zakończenia koncertów instrumentalnych do tej pory nie znałam…. Koncert Weinberga kończy po prostu – ciszą. Przejmująca ciszą. Ale nie złowrogą, raczej refleksyjną…

W nastrój koncertu Weinberga wprowadzało preludium do I aktu „Śpiewaków norymberskich”, opery Ryszarda Wagnera. Początkowy uroczysty i podniosły temat tej uwertury – przypominał swoim charakterem pierwsze takty koncertu skrzypcowego Weinberga. Ten wybór dyrygenta, dla podkreślenia dla klimatu całego wieczoru w szczecińskiej filharmonii wydaje się całkowicie logiczny.

Linus Roth
Linus Roth zagrał koncert Weinberga – przejmująco. Odnalazł w nim wszystko, co trzeba było pokazać. Wspaniały dźwięk, ekspresję dzieła i jego doskonałość.  Partie skrzypcowe stały się tak bardzo integralną częścią koncertu, że stanowiły absolutną jedność, bez podziału na orkiestrę i solistę. Choć taki podział na partyturze istnieje.

Ale to nic dziwnego, bowiem Linus Roth, doskonale przygotowany, wielokrotnie nagradzany i utalentowany skrzypek, w ub. roku założył Międzynarodowe Towarzystwo im. Mieczysława Weinberga, którego celem jest promowanie muzyki kompozytora. Linus Roth ma w swoim dorobku m.in. nagranie dla firmy Challange Classic kompletu sonat skrzypcowych Weinberga. I walory kompozycji Weinberga na skrzypce - zna na pamięć. Do tego grając od 1997r na stradivariusie – ma niezwykłe możliwości wydobywania z tych kompozycji najbardziej szlachetnych dźwięków.

Thomas. Sanderling
Thomas Sanderling (ur. 1942r. w ZSRR, w Nowosibirsku), znakomity niemiecki dyrygent starszego pokolenia, o światowej renomie, niejako specjalista od Weinberga, tak samo jak Linus Roth, doskonale wyczuwa muzykę rosyjską czasów Szostakowicza. Ojciec dyrygenta, Kurt Sanderling, był dyrygentem orkiestry filharmonii w Petersburgu, stąd - ukończone Leningradzie Konserwatorium, to samo, które kończył też Szostakowicz.  Dzięki fenomenalnemu nagraniu „Suity do słów Michała Anioła” Szostakowicza (światowej premiery płytowej tego dzieła) Thomas Sanderling został asystentem dwóch gigantów batuty – Herberta von Karajana i Leonarda Bernsteina. Na prośbę samego Szostakowicza, dyrygował niemieckimi prawykonaniami jego XIII i XIV Symfonii. 
Trzy lata temu poprowadził w Nationaltheater Mannheim światową premierę opery Mieczysława Weinberga „Idiota”, wg Dostojewskiego, potem rosyjską premierę tej samej opery w Petersburgu.

Wieczór w Filharmonii Szczecińskiej, Thomas Sanderling zakończył brawurowo, perfekcyjnie poprowadzoną IV Symfonią e-moll z op.98.  

W domu mam kilka interpretacji tej symfonii, m.in. Kurta Mazura, Herberta von Karajana i innych wielkich dyrygentów. To wręcz matematycznie skomponowana, doskonała muzyka,  absolutna. Ale żadne, nawet najdoskonalsze nagranie, nie oddaje tak geniusza Brahmsa, jak słuchanie jego muzyki na żywo. Wystarczy po prostu chłonąć, przenika do kości... 

***

Dymitr Szostakowicz
25 września tego roku przypadła 110 rocznica urodzin najwybitniejszego symfonika XX wieku, jakim był radziecki kompozytor Dymitr Szostakowicz. Świat muzyczny pamiętał o tej rocznicy i dzieła Szostakowicza wykonano na inauguracjach nowego artystycznego w wielu filharmoniach i teatrach muzycznych świata.

Jego duch  pojawił się też w Szczecinie, pięć dni po urodzinach - 30 września. Przenikał słuchaczy Filharmonii Szczecińskiej przez cały czas wykonywania  koncertu skrzypcowego jego młodszego i wiernego przyjaciela - Mieczysława Weinberga, przy pulpicie dyrygenckim słał także jego przyjaciel...

Przyjęłam to, jako zakamuflowany wobec jawnej i oficjalnej j rusofobii w Polsce oraz PIS-owskiej  wrogci wobec Szostakowicza  -  hołd złożony pamięci wielkiego radzieckiego kompozytora - przez szczecińskich muzyków, którym od tego sezonu artystycznego przewodzi Norweg, Rune Bergman, nowy kierownik artystyczny, jeden z najlepszych młodych dyrygentów krajów skandynawskich.

Zaproszenie najwybitniejszych na świecie wykonawców muzyki Weinberga i zaprezentowanie jego jednego z najwspanialszych dzieł – koncertu skrzypcowego, skomponowanego pod wpływem Szostakowicza dla genialnego radzieckiego skrzypka Leonida Kogana - było chyba najbardziej dobitnym dowodem, że tego, co w kulturze rosyjskiej najcenniejsze wykorzenić się w Polsce jednak nie da!   
Kultura i sztuka okazały się silniejsze od polityki.


10 komentarzy:

  1. Przypadkowo trafiłem na to omówienie gdyż bardzo mnie interesuję twórczość Mieczysława Wajnberga. Będę obstawał przy tej pisowni gdyż tak właśnie pisał swoje nazwisko, jeszcze w Polsce, sam kompozytor i tak zaleca prof. Gwizdalanka. Zgadzam się, że repertuar koncertu był wspaniały a obaj panowie - solista i dyrygent - to uznanie na świecie ambasadorzy Mieczysława Wajneberga. Jednakże nie do końca przekonała mnie szczecińska orkiestra, zwłaszcza w Wagnerze. Czuło się, że muzycy nie czują się dobrze w takim repertuarze. Tradycyjnie problemem są w tej orkiestrze dęte blaszane ale skrzypce i wiolonczele brzmiały pięknie.
    Na zakończenie dodam, że twórczość Mieczysława Wajnberga jest już od jakiegoś czas w Polsce ceniona i poszukiwana. Niedawno w Operze Narodowej była znakomita inscenizacji jego opery "Pasażerka". Robert.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Panie Robercie,
      na partyturze i na nutach koncertu widnieje jako autor: Mieczysław Weinberg lub nawet Moise Weinberg, tak też jest notowany ten kompozytor we wszelkich współczesnych zachodnich opracowaniach muzycznych.
      Natomiast zbierając informację o jego losach i rodzinie natykałam się, jak podaję - na różne wersje nazwiska, będące jego fonetycznym brzemieniem. Ponieważ ojciec Weinberga był Rosjaninem - miał w dokumentach, tak jak to u Rosjan w zwyczaju - zapis grażdanką fonetycznego brzemienia jego nazwiska. I tak też zostało to zarejestrowane w warszawskich dokumentach rodziny.
      Wszak Weinbergowie przyjechali do Warszawy z Kiszyniowa w 1916r. I tam, gdzie przebywali ich nazwisko pisano - FONETYCZNIE. Tak było w całej carskiej Rosji i tak jest do dzisiaj.
      Pomysł prof. Gwizdalanki zmierza do pewnego spolszczenia nazwiska i tym samym podkreślenia,że Moise Weinberg to jednak polski a nie rosyjski a później radziecki Żyd.
      Ale co innego jest spolszczenie nazwiska, a co innego zapis grażdanką fonetycznego brzmienia oryginalnego nazwiska. Przełożenie nazwiska z rosyjskiej grażdanki to jednak Weinberg, a nie Wajnberg.
      Ale to już mniejsza sprawa.
      Koncert był dla mnie znakomity, choćby dlatego,że słyszałam Weinberga na żywo po raz pierwszy w życiu i to na dodatek w mistrzowskim wykonaniu.
      Orkiestra mogła być nieco stremowana, bo przy pulpicie miała światowej renomy dyrygenta,a potem za solistę, wybitnego skrzypka młodego pokolenia. To w końcu pierwszy występ w tym sezonie ze światowymi wykonawcami. Na pewno dla zespołu olbrzymia trema.
      Koncert inauguracyjny wprawdzie z obcym pianistą, ale z własnym dyrektorem muzycznym, to jednak co innego.
      Na sali zagranicznych krytyków muzycznych nie było, a teraz - byli.
      Ja też miałam obawy co do naszych "dęciaków" (pięta achillesowa naszych filharmoników jeszcze od czasów Wiłkomirskiego i Marczyka) zwłaszcza w Brahmsie i partiach na rogi.Nie wszystko wyszło na 100% precyzyjnie i genialnie.... ale w odbiorze całości nie miało to dla mnie najmniejszego znaczenia, gdzieś tam kątem ucha to odnotowałam.
      Polska zainteresowała się Weinbergiem od niedawna, chyba po wspaniałych sukcesach premierowych wykonań "Idioty" w Mannheim a potem w Petersburgu.
      Ja sama zainteresowałam się kompozytorem po wielkiej fecie petersburskiej, trafiłam w Internecie na "Requiem", potem utwory związane z naszym krajem...
      W naszej filharmonii z jego nazwiskiem nie spotkałam się, poza czwartkowym (w przeddzień koncertu z Linusem Rothem)występem Kwartetu Śląskiego.
      Płyt z nagraniami - na rynku polskim - nie widziałam.
      Niewątpliwie swoją płytotekę o tego kompozytora uzupełnię albo w Berlinie, jak wybiorę się tam na jakiś weekend, albo w księgarniach wysyłkowych Moskwy. Bo i jego Requiem i koncert skrzypcowy chciałabym mieć w domu.
      Ocenić polskiej wersji "Pasażerki" nie mogę, bo jej nie widziałam.
      Pozdrawiam serdecznie

      Usuń
    2. Bardzo dziękuję za tak szeroką i wnikliwą odpowiedz. Jeśli idzie o pomysł prof. Gwizdalanki, być może, ważnym dla niej argumentem był fakt, że sam kompozytor w okresie polskim przedstawiał się i pisał jako "Wajnberg". Ale, być może, to drobiazg. Najważniejsza jest muzyka.
      Jako meloman mam tego pecha, że nie jestem w stanie odnotować tylko "kątem ucha" nieścisłości w dętych. Te potrafią zepsuć mi najlepsze wrażenia. Gdyby ten obszar został wreszcie poprawiony to szczecińska orkiestra ma papiery by być jednym z czołowych zespołów symfonicznych w Polsce. A tak kolejne dyrekcje zapewne boją się konfliktów i udają, że tego problemu nie ma. Albo, że przecież to nie "Berlińscy Filharmonicy". Pewne nadzieje wiążę z panią dyrektor Dorotą Serwą, która jest menadżerem kultury już nowoczesnego typu i bardzo konsekwentnie buduje nowe oblicze instytucji. I zapewne zdaje sobie sprawę, że takie "pięć minut" na dynamiczny rozwój orkiestry może się szybko nie powtórzyć.
      Mam wrażenie, że orkiestra lepiej wypadła w koncercie inauguracyjnym gdzie zagrała trudną 5 symfonię Mahlera. Choć muszę przyznać, że w poprzednim sezonie Mahler pod batutą Leopolda Hagera wypadł jeszcze lepiej. Niemniej bardzo liczę na nowego dyrektora artystycznego Rune Bergmanna.
      Jeśli idzie o "Idiotę" z Mannheim pod dyrekcją Thomasa Sanderlinga to warto zaznaczyć, że istnieje nagranie płytowe z tego spektaklu. Szkoda, że nie DVD. Z poważaniem, Robert.

      Usuń
  2. Rzecz gustu, dla mnie to niewątpliwie jeden z najpiękniejszych i najwspanialszych koncertów skrzypcowych powstałych w XX wieku.
    I to jest muzyka a nie "muzyka".
    Nie pasuje do niej określenie - "atonalna" czy "arytmiczna", bo i tonalność i rytmiczność w tej muzyce akurat są i nawet mocno pulsują.
    Mnie polityczne dywagacje na temat muzyki zupełnie nie interesują.
    Obawiam się, że Pan, panie Lechu - koncertu skrzypcowego Weinberga nigdy nie słyszał i nie ma o jego muzyce zielonego pojęcia.
    Ale to już nie mój problem.

    OdpowiedzUsuń
  3. Panie Lechu,
    nie jestem skrzypkiem, posiadam elementarne wykształcenie muzyczne, jakie powinien posiadacz "konsument" sztuki i kocham muzykę.
    Dla mnie koncert skrzypcowy Weinberga nie jest żadnym "Śmietnikiem" i nie brzmiał żadnym dysonansem, wręcz przeciwnie, zwłaszcza w części II (Allegretto).
    Nadal odnoszę wrażenie, że jednak Pan koncertu skrzypcowego - nie wysłuchał...
    Mogę zrozumieć, że preferuje Pan w swojej percepcji muzykę czasów Narodowej Gromadki, że urzeka Pana Brahms a wieczorową porą gra Pan na skrzypcach dla siebie etiudy Paganiniego.
    Że dla Pana muzyka kończy się ewentualnie na Szymanowskim lub Lutosławskim.
    Ale to nie oznacza, że XX wiek to wyłącznie dysonans i bunt przeciwko harmonii.
    Strawiński, Szostakowicz czy wreszcie Weinberg, to inna epoka muzyczna, ale na pewno nie "śmietnik" muzyczny.
    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  4. Są różne percepcje muzyki, a poczucie tonalności jest wytworem pewnego rodzaju kultury (muzycznej) Np. Hindus, w odróżnieniu od Europejczyka nie odczuwa w ogóle tonalnego ciążenia w muzyce europejskiej.
    Schoenberg tworząc swoją atonalną muzykę seryjną - starał się by każdy dźwięk był jednakowo ważny i nie pełnił specjalnych funkcji wyróżniających.
    Odczucie muzyki bywa różne, niezależne od intencji i spektakularnych zasad tworzonych przez kompozytora.
    W naszym,europejskim kręgu kulturowym na ogół partycypują ją tonalnie, ale nie zawsze.
    Np. Milhaud komponował muzykę politonalną, np. w VI Symfonii, a słuchacze odbierali ją z reguły jako atonalną. Trudno bowiem ująć 6 tonacji równocześnie, które gw założeń kompozytora powinny funkcjonować w jego utworze.
    Nie tylko zmienia się muzyka, zmienia się także jej percepcja u słuchaczy, zmienia się postawa słuchacza, jego nawyki muzyczne i upodobania. Jego doświadczenia z dźwiękami..
    Amerykański psycholog Farnsworth, już pół wieku temu zauważył,że podobne do Pana - traktowanie współczesnej muzyki - wynika z niezrozumienia przemian, jakie zaszły w percepcji (odbiorze) muzyki.
    Utwory Bacha inaczej funkcjonują dzisiaj niż w w XVII w. Współczesny odbiorca muzyki ma bogatszą skalę odczuć muzycznych.
    Niezależnie od tego, poczucie tonalności, które zaczęło się kształtować dopiero w XVI w. w zasadzie, w pewnym sensie, nadal tkwi w nas, mimo pojawienia się utworów opartych na zasadach atonalnych.
    I to rzutuje na ich odbiór.
    Do tego dochodzą uwarunkowania społeczne w percepcji muzyki, dany krąg kulturowy obowiązujący w określonej epoce historycznej.
    Odbieranie muzyki Weinberga wg dawnych kryteriów jest też pewnego rodzaju błędem.
    Kolejnym problemem przy odbiorze np. Weinberga może być tzw. napięcie harmoniczne utworu, które leży w sferze psychicznej odbiorcy muzyki. Problem leży w ograniczeniach ludzkiej uwagi, bowiem możliwość dostrzegania wielu elementów w muzyce ma swoje granice, zresztą różne u różnych słuchaczy.
    Pan jako skrzypek odbiera inaczej Weinberga, ja inaczej, ale to wcale nie oznacza, że jego muzyka to "śmietnik".
    W odbiorze muzyki ma też swoją rolę gust muzyczny, czyli zdolność odbioru muzyki nie wg praw teoretycznych (np. dot. tonalności), ale wg uczuć i doświadczeń, którymi kieruje się słuchacz czy artysta.
    To tylko niektóre elementy dot. percepcji muzyki.
    To szalenie szeroki temat do rozważań, raczej nie mam tu miejsca na ich prowadzenie...
    Jedno jest istotne, mamy prawo, ludzkie prawo - różnie odbierać muzykę, różnie ją oceniać, ale trudno mi jest się zgodzić z uwagą, że jeśli muzyka nie odpowiada czyimś kryteriom owej percepcji - jest "śmietnikiem".
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  5. Panie Robercie, nad "dęciakami" to nie dyrektor, de facto administracyjny pracuje, ale dyrektor artystyczny, więc jest to zadanie dla Rune Bergmana i koncertmistrzów. Nieżyjący już Krzyś Missona, krakowski dyrygent, znany zresztą z sal koncertowych Europy i świata, umiał sobie radzić z naszymi "dęciakami; i u niego rogi w Brahmsie chodziły jak w zegarku, bez kiksów czy nierównych wejść. On z nimi siedział na sali tak długo, aż wydobył z nich co chciał. Reszta orkiestry po próbie dawno w domu, a puzony czy rogi ćwiczą.
    Ja to słuchałam na własne uczy, oglądałam na własne oczy własne oczy i doskonale wiem, jaka to tytaniczna praca dyrygenta.
    Mnie ciekawi jedno, kłopoty z dętymi były od dawna, ale przez te dziesiątki lat ludzie się zmieniają, jedni nie żyją, przyszli nowi, są inni muzycy, w "dęciakach" nawet zagraniczni a problem ten sam. I kto tu winien? Szkoły muzyczne, dyrygenci?
    Co do menedżerstwa nowego typu w kulturze pani Serwy nam wiele zastrzeżeń, generalnie można to określić "lekceważeniem melomana". Po raz kolejny afisze filharmoniczne są idiotycznie redagowane i konia z rzędem temu, kto z nich dowie się co będzie grane. Są nazwiska dyrygenta i solisty, trzy nazwiska kompozytorów
    i skąd mam wiedzieć, co zagra np. pianista - Griega, Lutosławskiego a może Brahmsa. Bardzo często w informacji internetowej jest to samo. A jak ktoś nie mieszka w centrum, nie ma Internetu a jest melomanem, to skąd ma wiedzieć, co jest grane w filharmonii?
    Za dużo jest bajeranckiej formy a za mało merytorycznej treści w informacji dot. repertuaru filharmonicznego.
    I to mnie razi.
    Mam zaprenumerowany serwis informacyjny z Filharmonii Berlińskiej, jest wyczerpujący, szalenie merytoryczny a jednocześnie przystępnie podany. Często słucham koncertów na żywo z Berlina, bo serwis filharmoniczny mi to umożliwia, mam też idealne nagrania koncertów berlińskich filharmoników gratis do wykorzystania w domowej płytotece, jak chcę je mieć u siebie.
    No i repertuar - soczysta klasyka wszystkich epok. iem kiedy mogę słuchać muzyki kameralnej i jakiej, kiedy symfonicznych koncertów, kiedy są recitale.
    Edukacja muzyczna dla dzieci i młodzieży jest poza głównym programem koncertowym i nie zaśmieca go. Tak samo nie ma w nim występków rozrywkowych w wynajętych salach filharmonii. To nie są propozycje filharmonii dla melomanów.
    U nas jest jeden wielki bałagan, takie nieco parweniuszowskie bawienie się formą, które drażni.
    Jak ma się Berlin 100 km obok i jedną z najlepszych filharmonii w Europie, to można brać przykład od najlepszych, a przede wszystkim szanować melomana.

    OdpowiedzUsuń
  6. Nie chciałbym przeciągać tej wymiany opinii wszak, z tego co się zorientowałem, jesteśmy na Blogu polityczno-ekonomicznym a nie muzycznym. Niemniej dopowiem jeszcze swoje trzy gorsze. Zgadzam się, że afisze mają przede wszystkim porządnie informować o ofercie artystycznej a potem wyglądać. Rozumiem, że FS chce dobrze współpracować i promować studentów Akademii Sztuki, ale faktycznie meloman szukający informacji o koncercie może być zawiedziony.
    Druga sprawa- edukacja. Ta oferta jest, moim zdaniem, w Filharmonii Szczecińskiej fantastyczna i często nowatorska. Wiem z pierwszej ręki ponieważ posyłamy tam swoje dzieci (4 i 10 lat). Nie zgodzę się wiec, że oferta edukacyjna "zaśmieca" ofertę muzyczną.
    Berlin. Powiem, że to właściwie mój drugi melomański dom. Jeżdżę tam do filharmonii i teatrów operowych od dziecka :) Byłoby absurdem gdyby nasza filharmonia mierzyła się z Berlińską skoro nawet Narodowa nie ma na to szans. Raczej wolę, żeby nasza się czymś wyróżniała, by czasem i niemieccy melomani tu zaglądali (i zaglądają nawet z Berlina i Hamburga!). Podoba mi się, że FS otwiera się na różne obszary muzyki: nie tylko klasyka ale i jazz, muzyka źródeł, muzyka dawna, elektroniczne eksperymenty. Tzw. koncerty zewnętrzne to przecież standard na świecie - od Carnegie Hall po Filharmonię Berlińską. Dzięki wpływom z wynajmu Filharmonia zapewne może zapraszać gwiazdy jak Linus Roth, Aleksandra Kurzak czy Nemanja Radulovic...
    Oczywiście, zdaję sobie sprawę, że na poziom warsztatowy orkiestry odpowiada szef muzyczny i liderzy grup. Ale jednak zarząd ma na to duży wpływ. Rune Bergmann powiedział, że przyjął zaproszenie objęcia stanowiska I dyrygenta nie tylko ze względu na potencjał orkiestry ale także z uwagi na bardzo otwartą i kompetentną dyrekcję. Osobiście się cieszę, że po ekonomistce i lokalnym "kaowcu"/niespełnionym aktorze stanowisko dyrektora Filharmonii Szczecińskiej objęła muzykolożka z przygotowaniem i doświadczeniami menedżerskimi. Wreszcie wokół filharmonii pojawili się sponsorzy, wydawnictwa książkowe i fonograficzne.
    Zauważyłem, że Mieczysław Wajnberg pojawi się jeszcze w repertuarze koncertu 21 października: "Melodie polskie" - suita na orkiestrę op.42.
    Pozdrawiam i dziękuję za ciekawą wymianę zdań. Tak rzadko jest możliwość przeczytania czegoś o życiu muzycznym w Szczecinie...Robert

    OdpowiedzUsuń
  7. Panie Robercie,
    w Filharmonii Berlińskiej, edukacja muzyczna jest prowadzona, ale są do tego odrębne afisze, programy, informacje....
    Nie oczekuję, by nasza FS mierzyła się z berlińską, ale nic nie stoi na przeszkodzie, by przejmowała od niej sprawdzone, dobre wzory.
    Jako meloman mam pewne oczekiwanie, nie odbiegające w niczym od oczekiwań podobnych melomanów w Niemczech, Skandynawii czy Belgii.
    Nie mam też nic przeciwko temu, by filharmonia zarabiała na swojej sali koncertowej, ale na Boga, nie mam zamiaru mieć tych informacji w programie filharmonicznym, bo od niego oczekuję zupełnie czegoś innego niż zawiadomienia że w jakiś dniu będą występy Dody z zespołem albo orkiestry dętej z Ząbkowic.
    Filharmonia to jednak nie teatr muzyczny, to inna kategoria instytucji muzycznej i moje oczekiwania są na poziomie propozycji, jednak, filharmonii berlińskie, kopenhaskiej, itp.
    Np. kocham dobry jazz, ale wolę go słuchać w kameralnych, a nie filharmonicznych warunkach , bo w takich powstawał. I dla mnie filharmonia, poza wykonaniem utworów jazzowych z użyciem zespołu o składzie symfonicznym - do prezentacji jazzu nie jest odpowiednim miejscem.
    Zarząd filharmonii nawet z muzykologiem na czele, za przeproszeniem, nie ma żadnego wpływu na strojenie waltorni, ale dyrygent i koncertmistrz. Pani Serwa nie stanie za pulpitem i nie będzie godzinami ćwiczyła 7 taktów z Brahmsa, by dwie waltornie pokonały trudności.
    Bergman oczekuje od zarządu, że jego polityka programowa będzie realizowana, że istnieje konsensus między możliwościami finansowymi a ambicjami artystycznymi. To nie pani muzykolog kształtuje filharmonie od strony repertuarowej, ale jej szef muzyczny. I to on de facto jest najważniejszą osobą w tej instytucji, reszta pracuje pod niego, a nie na odwrót.
    Serdecznie pozdrawiam i dziękuje za przypomnienie o "Melodiach polskich" Weinberga, postaram się ich wysłuchać w Filharmonii.

    OdpowiedzUsuń
  8. Nie chcę tu wychodzić na jakiegoś rzecznika instytucji, bo związek z Filharmonią mam wyłącznie jako odbiorca koncertów. Ale jednak jestem w posiadaniu pięknie wydanego katalogu sezonu 2015/2016 w którym są wyłącznie koncerty organizowane przez Filharmonię.
    Na stronie internetowej też wyraźny przedział między zasadniczą (bardzo ambitną) ofertą artystyczną a tzw. "koncertami zewnętrznymi", których nb. też nie ma się co wstydzić, bo to przeważnie dobrze artyści w swoim gatunku. Z informacją o koncercie Dody w Filharmonii się jeszcze nie zetknąłem...
    Nie mam nic przeciwko orkiestrze dętej z Ząbkowic. Wprowadzenie na estrady filharmoniczne muzyki ludowej uważam za pomysł znakomity i wartościowy. Nie jestem fanem jazzu, ale, uważam, że np. sala kameralna FS jest bardzo dobrym miejscem na jazzowe koncerty. Serdecznie pozdrawiam i,kto wie, może do zobaczenia na widowni Filharmonii? Byłoby miło osobiście wymienić wrażenia i poglądy. Robert.

    OdpowiedzUsuń